Pages

Koloryzacja- Perfect Mousse.

Farba Perfect Mousse Schwarzkopf.

Postanowiłam wypróbować tę nowość, a że kolory na opakowaniach piękne, a cena w promocji 16,99, nie zastanawiałam się długo, capnęłam kolor nr 665 Jasny Złocisty Brąz i wczoraj dokonałam dzieła.
Mój kolor wyjściowy - sprany blond mieniący się na rudo (nie wiem czemu ale jakoś obojętnie co bym na łeb nałożyła,zawsze jest rudy połysk).





W opakowaniu mamy żel koloryzujący, emulsję rozwijającą, odżywkę i oczywiście intrukcję i rękawiczki. Mieszamy składniki (nie wolno potrząsać!) i nakładamy na suche włosy.


Nakładanie jest dziecinnie proste! Baaardzo spodobał mi się sposób aplikacji i jedna z moich ulubionych konsystencji- pianka. Coś pięknego, farba ładnie pachnie, jest super wydajna (została mi połowa) i doskonale otula włos kolorem. Trochę się obawiałam, że składniki nie wymieszają się za dobrze, ale nic takiego nie miało miejsca.


30 minut na głowie (trzymałam tyle, ile nakazuje instrukcja, wolałam nie ryzykować), spłukujemy, odżywka (bardzo fajna!) , suszymy i.......wow! Kolor wyszedł super, błyszczący, piękny brąz, ani jasny ani ciemny, lekko połyskujący na rudo (a raczej, jak obiecuje producent, złociście). Włosy ładnie pachną, dobrze się się rozczesały. Jestem zadowolona, o ile trwałość będzie do przyjęcia, wypróbuję też inne kolory. Jeśli chodzi o krycie- końcówki mam trochę ciemniejsze, i gdzieniegdzie prześwitują blond pasemka, ale ja jestem zadowolona, bo efekt przez to jest bardzo naturalny. Nie zauważyłam też większego wypadania włosów.




Wbrew moim obawom, kolor pięknie komponuje się z bladą cerą i niebieskimi oczami. Także, polecam! :-)


Podsumowując:
Konsystencja: pianka.
Zapach: jak na farbę ładny, nie drażni.
Wydajność:jedno opakowanie spokojnie starczy nawet na długie włosy.
Działanie: jak obiecuje producent, przynajmniej zaraz po farbowaniu.
Dostępność: w drogeriach.
Cena: ok 20zł.


Od Producenta:
Kosmetyk do trwałej koloryzacji o formule superlekkiej pianki. Formuła pozbawiona amoniaku, zapobiegająca zniszczeniom jest łagodna dla włosów. Odżywcza maska regenerująca, z ekstraktem z orchidei oraz protein soi, do stosowania po koloryzacji, zapewnia pełen blasku kolor oraz włosy cudownie miłe w dotyku. Piankę można w szybki, łatwy i równomierny sposób rozprowadzić na włosach. Pianka nie spływa z włosów i przyjemnie pachnie. Rezultat to piękne, trwałe kolory i idealne pokrycie siwych włosów, nawet w trudno dostępnych punktach, jak z tyłu głowy.


Takie tam.


Zupełnie ostatnio na nic nie mam czasu, a już najmniej na bloga.
Ale zanabyłam Playboyowy zapach. Nie mogłam się zdecydować, ale w końcu porwałam Play It Spicy.
Zapach jak podejrzewałam, utrzymuje się krótko, koło godziny na mojej skórze, na ciuchach troche dłużej.
Pachnie dość słodko, ale czuć tę ostro- pikantną nutę. Zapach łądny, jednak dość banalny. Jak tylko przyszłam do domu, zaczęłam żałować, że wziełąm ten, a nie Sexy.
Bo, uwaga, na mój nos Play It Spicy pachnie bardzo podobnie do Amor Amor! Który kiedys miałam, ale oddałam.
Skusiłam się jeszcze w ostatnich dniach na kawowy żel pod prysznic Yves Rocher i nową farbę do włosów w piance Schwarzkopfa. Zdam relację w weekend i może uda mi się jeszcze zabrać wreszcie za jakieś makijażowe sprawy:-)

Nowość- zapachy Playboy.


Perfumy Playboy dla kobiet.

Marka Playboy kojarzona głównie z magazynem dla panów, wypuściła ostatnio 3 zapachy dla kobiet:

Play It Lovely

To świeży, owocowo–kwiatowy zapach, który ma go po prostu oczarować! 
  • Nuta głowy: cytrusy, jeżyna, soczysta gruszka
  • Nuta serca: wiśniowa orchidea, belle de nuit, tuberoza
  • Nuta bazowa: bursztyn, paczula, bób tonka

Play It Sexy

Mocniejszy, bardziej zmysłowy zapach, który idealnie pasuje na wieczorne wyjście. 
  • Nuta głowy: różowy grejpfrut, mandarynka, różowy pieprz
  • Nuta serca: herbata jaśminowa, osmanthus, lukrecja
  • Nuta bazowa: wanilia, paczula, drzewo sandałowe, bób tonka 

Play It Spicy

Energetyczny, kwiatowy i najbardziej pikantny z trójki zapachów! 
  • Nuta głowy: granat, koktajl bellini, różowe jagody
  • Nuta serca: lilia tygrysia, passiflora, heliotrop
  • Nuta bazowa: bursztyn, drzewo sandałowe, wyciąg z wanilii

Buteleczki są kobiece, z charakterystyczną główką króliczka na zakrętce. Każdy z wariantów ma inne opakowanie i kolor, dopasowane do samego zapachu i roli , jaką ma spełniać.
Po opisie nut najbardziej jestem ciekawa dwóch ostatnich,ale jeszcze nie miałam przyjemności sprawdzić osobiście.
Choć jak znam siebie to skusze się na któryś, tym bardziej, że na plakacie w Rossmanie widzialam, że są za 35zł:) Mam tylko nadzieję, że będzie dłużej na skórze niż 10 min od aplikacji....

Pielęgnacja twarzy- krem Design Your Style.

Lirene Dermoprogram, Design Your Style, kremowy mus nawilżający z olejkiem bawełnianym.

Kolejny z moich obecnych codziennych kosmetyków, które pokazywałam TUTAJ.

Trzy czynniki zadecydowały o tym,  że kupiłam ten krem:
  • cena- był akurat w promocji
  • konsystencja- mus jest moją ulubioną
  • śliczna buzia Alicji na opakowaniu.

I cóż mogę powiedzieć...uzależniłam się od tego kremu, bo....zapach jak dla mnie obłędny! Troszkę czuję maliny, po prostu cudowny! I konsystencja musu- delikatna pianka, przypomina mi troszeczkę bita śmietanę.No i w sumie tylko z tych powodu używam tego kremu..może już jestem na niego za stara? Krem dedykowany dla kobiet 20+, ale mam wrażenie, że kobiety powyżej dwudziestki jednak oczekują czegoś więcej. Chyba, że macie normalną, bezproblemową cerę. Dla mnie za mało nawilża, po sekundzie nie ma po nim śladu, a kolejne warstwy nic nie dają. Dlatego też stosuję go na zmianę z innymi nawilżaczami, bo sam to za mało. Być może sprawdzi się do cery tłustej. Na plus- nie pozostawia żadnej  warstwy i nie zapycha porów. Zaleta jest też
Producent obiecywał wzrost nawilżenia skóry o 92%....no cóż, ni w ząb. Obiecywał też gładką cerę zaraz po użyciu- tutaj obietnica spełniona- buzia jest aksamitna w dotyku.



Podsumowując:
Konsystencja: lekki mus.
Zapach: przepiękny, delikatnie malinowy, cudny i uzależniający.
Wydajność: przyzwoita, używam (prawie codziennie rano) od 2 miesięcy i jeszcze trochę mi zostało (ale ja generalnie dłuuugo wszystko zużywam)
Działanie: prawie w ogóle nie nawilża, jedynie wygładza, ale na chwilę.
Dostępność: w drogeriach.
Pojemność i cena: 50ml, ok 20zł.

Od Producenta:
Twarz nabierze niezwykłego wdzięku i blasku za sprawą bogatej kompozycji składników intensywnie nawilżających i nadających skórze promiennego, świeżego wyglądu. Mus został wzbogacony o składniki odżywcze i witaminy, wyciąg z daktyla i azjatyckiej trawy oraz perełki olejku bawełnianego, dzięki którym skóra stanie się jedwabista i miękka w dotyku, odczuje komfort i ochronę przez cały dzień. Odpowiedni dla cery suchej i normalnej, powyżej 20. roku życia.
Efekt:
- Wzrost nawilżenia skóry o 92% po 1 tyg. stosowania
- Bezpośrednio po aplikacji u 68% badanych niezwykle miękka i jedwabista w dotyku skóra


Skład:
Aqua, Decyl Oleate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Methyl Gluceth-20, Peg-20 Methyl Glucose Sesquistearate, Cethyl Alcohol, Sodium Polyacrylate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Cetearyl Alcohol, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Oil, Dimethicone, Methyl Glucose Sesquisterate,Ceteareth-20, Imperata Cylindrica Root Extract, Glycerin, Phoenix Dactylifera (Date) Fruit Extract, Benzyl Alcohol, Peg-8, Sodium Hyaluronate, Carbomer Methylparaben, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Parfum, Linalool, Limonene, Cl19140, Cl 16035
 

Essence - Into the Wild- cdn.

Razem z serią limitowaną zanabyłam też zestaw do stempelkowania. Jako, że lakier powoli na paznokciach jest do mycia, postanowiłam dzisiaj poeksperymentować.
Do stemplowania użyłam matowego, pudrowo- różowego lakieru Inglota oraz płytki dołączonej do stempelka.



I oto co mi wyszło ( przy okazji możecie sobie zobaczyć kilkudniowy Desert Fox- całkiem nieźle się trzyma, lekko końcówki zeszły no i przy skórkach- malowałam w niedzielę koło 13:00, a wczoraj sprzątałam łazienkę bez rękawiczek):





To nic, że każdy kwiatek w inną stronę, jak na pierwszy raz i tak jestem z siebie dumna:-)

Essence - Into the Wild.

Po wczorajszym polowaniu stałam się szczęśliwą posiadaczką kolekcji limitowanej Essence- Into the Wild. Jest to jedna z moich ulubionych firm kosmetycznych, głównie ze względu na stosunek ceny do jakości.
W skład tej limitowanki wchodza 4 odcienie lakierów, 3 zestawy cieni, 2 kredy Jumbo, 3 odcienie błyszczyków i puder brązujący.




 
Zakupiłam dwa lakiery (choć chyba dokupię jeszcze), błyszczyk i puder.


Oczywiście jak tylko przyszłam do domu, od razu wypróbowałam lakier Desert Fox. Jest to piękny, czekoladowy, błyszczący brąz. Lakier jest dość rzadki,a le bez przesady, mniej więcej jak lakiery Inglota. Pierwsza warstwa nie pokryła zbyt dokładnie, ale dwie warstwy już są wystarczające.  Jest to czysty, bezdrobinkowy brąz, jak dla mnie bez żadnych domieszek.


Błyszczyk....błyszczyk jest cudny, nie klei się, pięknie pachnie wanilią. Kolor jest delikatny, ale widoczny, daje efekt takich soczystych ust.  


Dla porównania moje usta bez niczego:


A tutaj z błyszczykiem:


Puder brązujący budził największe kontrowersje. Nie nadaje się na całą twarz, bo ma rozświetlacz (chyba, że będziecie używać kolorków osobno, ale moim zdaniem za dużo z tym roboty). W każdym razie ja żadnych szynkowych efektów nie zauważyłam. Osobno kolorki wyglądają tak:


A po dość starannym wymieszaniu otrzymujemy dość ciepły brązik:

Starałam się jak mogłam oddać wygląd pudru na twarzy, co nie było łatwe, bo daje on dość delikatny efekt. Co najważniejsze, nie ma drobinek, więc rozświetlenie jest subtelne. Myślę , że poniższe zdjęcia dość dobrze oddają kolor na twarzy:



Ceny kosmetyków od 6,99 do 12,99, jak to Essence:)

Fotki są na świeżo, nie zdążyłam jeszcze pomalować paznokci drugim lakierem, dlatego wstawiam znalezione przeze mnie swatche tegoż lakieru jak i innych kosmetyków, których nie kupiłam.

Lakier Heart Chakra:

Lakier Zulu



Lakier Bongo Drums:


Cienie: 



Błyszczyki:



(Swatche ze stron: 
http://tassas.blogspot.com
http://rainbows-and-blues.blogspot.com
http://www.parokeets.com
http://trendynail.blogspot.com)



Na koniec jeszcze fotka Paszteta ze swoją nową zabawką, który cały czas wciskał mi się w kadr, a potem łaził w tę i w drugą po klawiaturze podczas pisania tej notki. Chyba chce zwrócić na siebie uwagę i liczy na jakieś komplementy:-) 


Lakierowy plebiscyt.

Zachęcam do wzięcia udziału w plebiscycie, jaki zorganizowala Kamila na swoim lakierowym blogu.

Wystarczy aparat, ulubione lakiery i chwilka czasu, i można wygrać lakierową niespodziankę.
Ja na pewno wezmę udział!

Makijażowo.

Dzisiejsze polowanie na limitowankę Essence udane- zakupione dwa lakiery, błyszczyk i bronzer.
Jutro obszerna relacja.
A dzisiaj pokaże mieszkanko moich kosmetyków makijażowych (tych najczęściej używanych, bo są też używane mniej i one są porozrzucane po różnych częściach domu).



Czasem lubię wyciągnąć wszystko, układać, segregować (zawsze zdziwiona wtedy jestem, ile tego jest), a czasem tylko otworzę szufladę i się gapię. Oczywiście większości nawet nie używam, ale lubię mieć i jak każdej kosmetykoholiczce, wciąż mi mało!

Muszmieć - Womanity.

Perfumy Thierry Mugler, Womanity EDP

Bardzo lubię zapachy Thierrego Muglera. Ze wszystkich dostępnych zapachów nie podoba mi się praktycznie tylko Eau de Star ( a nawet więcej, wywołuje odruchy wymiotne).
Za to Angel, Alien, Innocent są cudowne. Ale nie dla każdego. Mugler nie tworzy zapachów dla mas, jego zapachu są kontrowersyjne, z gatunku tych co to się albo kocha, albo nienawidzi. Ja jestem zdecydowanie z tych pierwszych.
Dlatego też z niecierpliwością wyczekiwałam nowego zapachu...i wreszcie jest . Womanity.

I to nie tylko zapach, wraz z nim został stworzony też portal dla kobiet - http://www.womanityglobal.us/.
Pognałam czym prędzej do Sephory i...nie rozczarowałam się. Zapach jak najbardziej przypadł mi do gustu, choć przyznaję, nie jest tak kontrowersyjny jak poprzednie (trupa i zgniłych jaj się w nim nie uświadczy, przynajmniej moim nosem).

Ogromnym zaskoczeniem był tez dla mnie fakt, że zapach opróćz standardowych pojemności, dostępny jest w pojemności 10 ml, za, uwaga!, całe 59zł,co jak na zapachy Muglera jest wręcz śmiesznie tanio. Ja zbieram na większą pojemność.:-) Buteleczka też moim zdaniem śliczna, ale, wiadomo, dziełem sztuki to ona nie jest, ale uważam, że bardzo pasuje do zapachu, szczególnie ta zimna twarz pod zakrętką. 
Po szybkich testach w perfumerii nie jestem w stanie za dużo powiedzieć jak rozwijają się poszczególne nuty, ale wrócę do tego, jak już uda mi się zapach zanabyć. Mnie wystarczy zresztą to, że w skłądzie jest moja ukochana figa:-)


Nuty: figa, kiwi, drzewo figowe, piżmo, kawior, ambra
Rok powstania: 2010
Twórca: Fabrice Pellegrin

Jesienny Look - Dior.

Dior Fall 2010 Collection - The Smoky Look.

Jesienna propozycja makijażu Diora jest utrzymana w ciągle najmodniejszej konwencji smooky eyes. Tym razem jednak odchodzimy od nieśmiertelnej czerni. Propozycją tego domu mody są róże, szarości i fiolety, a więc makijaż wykonany tymi kosmetykami będzie miał większe, niż tylko imprezowe, zastosowanie.
Co znajdziemy w kolekcji?
Oczywiście prym wiodą cienie, w tym dwie nowe 5-tki:

Pink Design oraz Misty Mauve:
Pink Design






Paletka ta zawiera jeden kremowy cień bazowy, jeden opalizujący cień, jeden satynowy, do zaznaczania konturów, jeden rozświetlacz oraz matowy,czarny eyeliner. Dołączone oczywiście dwa aplikatory.










 
Ta paletka zawiera chłodny, lodowy liliowy kolor , satynowy, lekko grafitowy fiolet, głęboki, prawie czarny fiolet, oszroniony rozświetlacz, i delikatny, mieniący się różowy cień.


Mystic Mauve.













W ofercie równiez nowa dwójeczka, do typowego smoky, zawierająca szare cienie, ciemny i jasny.


W kolekcji znajdziemy również nowy tusz Diorshow, który dzięki dużemu napigmentowaniu obiecuje prawdziwy efekt khola  i bazę pod tusz, która to wydobędzie prawdziwe działanie maskary:


dwa nowe odcienie błyszczyków, Rouge Dior Serum de Rouge- czyli pomadkę pielęgnacyjną, w pięciu nowych, dopasowanych kolorystycznie odcieniach oraz nowe odcienie dobrze znanych pomadek Addict:



Mnie osobiście bardzo ta kolekcja przypadła do gustu,chętnie zaadoptowałabym pomadkę i obie paletki.
A makijaż wykonany tymi kosmetykami wygląda tak:




(swatche ze stron:
http://www.makeupandbeautyblog.com
http://shadowylady.blogspot.com)

Nowości kosmetyczne- maskara Rimmel.

Na rynku brytyjskim pojawiła się nowość:

Rimmel Mascara Lash Accelerator.

Tusz ten ma zapewnić naturalnie piękne i długie rzęsy. Producent obiecuje po użyciu maskary rzęsy dłuższe o 80%, natomiast po 30 dniach stosowania, powinnyście zauważyć wzrost o 117% (taa....). Czy nie przypomina Wam to trochę Astora i maskary Stimulong tak nawiasem mówiąc?
Tusz Rimmela dzięki specjalnemu kompleksowi ma nie tylko wydłużać, ale też wzmacniać rzęsy i naprawiać uszkodzenia.
Jak twierdzi producent, 95% użytkowniczek zauważyło efekty po 2 tygodniach stosowania.

Porzućcie sztuczne rzęsy, teraz macie Lash Accelerator!
Dostępna w kolorze czarnym i brązowym.

Obietnice piękne, zobaczymy ile z tego się sprawdzi. Maskary z tego co wiem na razie nie ma w Polsce, ale pewnie wkrótce do nas dotrze. Ja pewnie jako maniaczka nowości wypróbuję, a Wy?

Chwilowo niekosmetycznie.

Musze, muszę się pochwalić, bo po prostu nie wytrzymam.
Od tygodnia jest ze mną nowy mieszkaniec. I jestem juz w nim ABSOLUTNIE zakochana.
Słodziak jakich mało.
Taddam,.....przedstawiam mojego pluszaka, Manfreda, Maniusia vel Paszteta:



Prawda, że jest szalenie fotogeniczny? 
A tutaj buzi buzi- szybko pokazał, jak mnie kocha:)) Proszę owiać chmura milczenia mój szalenie wyjściowy strój, ale zapewniam, że idealny jest na kulanie się po podłodze z ciągle bobkującym Pasztecikiem.


Maluch będzie częstym gościem na blogu, bo też dzielnie mi towarzyszy w jego tworzeniu.