Pages

Noworoczne rozdanie.

Przyszedł czas i na mnie!

Mam dla Was Noworoczny prezent, pierwszy na moim blogu, a że pierwszy, to skromniutki, nie mniej jednak zachęcam do udziału.
Aby wziąć udział w rozdaniu, musisz być publicznym obserwatorem mojego bloga.
Żeby zwiększyć swoje szanse:
  • umieść informację o rozdaniu na swoim blogu
  • umieść linka do mojego bloga w swoim blogrollu.
Zostaw w komentarzu stosowne informacje.

Losowanie 15 stycznia!

A oto, co dla Was przygotowałam:




  • srebrny eyeliner z brokatem My Secret
  • lakier do paznokci My Secret beżowo-różowo-perłowy
  • ozdobny lakier do paznokci Miss Selene (gwiazdki i serduszka)
  • miniaturka peelingu do ciała Nuxe (15 ml)
  • próbki trzech podkładów: MF Second Skin, Vichy: Normateint i Aerateint
  • podwójna maseczka jednorazowa, oczyszczająca Yves Rocher
  • zestaw próbek: 3 kroki Clinique
  • kalendarz z czasopisma "Uroda"


Zapraszam do zabawy! 


Co nowego w kosmetyczce.

Witajcie po świętach!

Na początek zaspokoję ciekawość i napiszę co z moimi włosami:-) otóż po prostowaniu zostały skrócone do brody i jestem szczęśliwą posiadaczką grzywki. Włosy nie są idealnie proste - lekko się falują, jeśłi pozwalam im wyschnąć samym, jeśli wysuszę suszarką naciągając włosy palcami- są proste. Nie są oklapnięte, nie puszą się ( postaram się w niedługim czasie wkleić foty). Zamierzam za ok 2 tyg. powtórzyć zabieg, właśnie, żeby się przestały falować. Ale wiecie co? Na wigilię próbowałam je ugnieść palcami, żeby stworzyć jakieś loczki i nic! Za nic w świecie nie chciały się kręcić:)

A teraz postanowiłam podzielić się w Wami tym, co kosmetycznego w ciągu ostatniego miesiąca przybyło mi w kosmetyczce. Jakiś czas temu pisałam , że mam chęć zakupić szampon bananowy Body Shopu. Jak pisałam tak zrobiłam. Po czym wyprostowałam włosy i nie mogę go używać, żeby mi się keratyna nie wypłukała:-)
Bananek kosztował 19zł. Jest gęsty, dobrze się pieni, dość dobrze oczyszcza. Nie plącze włosów, ale ja i tak zawsze stosuję odżywkę. Zapach! jest obłędny, mam ochotę napić się szamponu z butelki za każdym razem. Nie wiem, czy się utrzymuje na włosach, bo odżywkę mam z innej serii, i włosy pachną mi nią. Ale przyjemność stosowania naprawdę duża.


Niestety obecnie myję włosy szamponem dla dzieci Hipp więc bananek czeka aż znów będą loki. Jednakże Hippa też bardzo lubię, ze względu na uspokajający, dziecinny zapach- serio, wprowadza mnie w taki spokój i błogość:-) Ale jest delikatny, nie poradzi sobie ze zmyciem silikonów, lakierów,pianek itp. No i moje włosy dość ciężko po nim rozczesać, jeśli nie nałożę odżywki. Kosztuje coś około 11zł.

Mój Prawie Narzeczony nie mogąc się doczekać, jakiś tydzień przed Mikołajkami obdarował mnie torbą kosmetyków. A w torbie:


Różowy zestaw Skin So Soft Avonu (królika w torbie nie było, sam się przyplątał). Szczerze mówiąc, sama sobie bym tego zestawu nie kupiła, ale miło się zaskoczyłam żelem
  • Żel ma piękny zapach, naprawdę ciekawa konsystencja- kremowo-oleista, nawilża skórę, nie wysusza, balsam już nawet nie jest konieczny. 
  • Masełka jeszcze nie próbowałam, zapach ma oczywiście ten sam, ale o działaniu nic jeszcze niestety nic jeszcze nie mogę powiedzieć. 
  • Za to krem do rąk jest do kitu. Błyskawicznie się wchłania, nie nawilża, właściwie nie robi nic. Dla mnie to za mało, szczególnie zimą, kiedy moje dłonie potrzebują wręcz natłuszczenia. Nie polecam.
W paczce znalazł się jeszcze mus do ciała o zapachu tajlandzkiego kwiatu lotosu z serii Planet Spa Avonu. Mój mężczyzna wiedział co lubię:) 


konsystencja jest bajeczna, zapach- bardzo słodki, lekko buduarowy, dla niektórych może być duszący. Zwłaszcza, że utrzymuje się na ciele dość długo. Szybko się wchłania, jedyne do czego mogę się przyczepić, to nawilżenie- mogłoby być lepsze. Obstawiam, że bardziej sprawdziłby się latem. Ale i tak go bardzo lubię.

Za to pod wpływem moich nalotów na drogerie stałam się szczęśliwą posiadaczką:


Kremu Ziaja Sopot Spa. Wybrałam ten ujędrniający przeciw zmarszczkom. CO prawda nie mam jeszcze trzydziestu lat,ale ze względu na to, że mam cienką skórę, pod oczami pojawiły się linie, a zresztą lepiej zapobiegać niż leczyć. Pisałam wcześniej, że balsam z tej serii stał się jednym z moich ulubionych i nie inaczej jest z tym kremem. Zapach taki jak balsam- bardzo świeży, lekko morski, jasnobłękitny kolor. Masełkowata konsystencja, ale o dziwo, wchłania się błyskawicznie ( co dla mnie w sumie jest małą wadą, bo ja lubię czuć, że się czymś posmarowałam), dzięki temu idealnie nadaje się pod makijaż. Mam wrażenie, że po posmarowaniu moja buzia od razu wygląda lepiej- wygładzona i wypoczęta. Wydajność też bez zarzutu ( używam od miesiąca i nie zużyłam nawet połowy), że już niewspomne o cenie- mniej niż 10zł.

Skład: Aqua (Water), Octyldodecanol, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Canola Oil, Cyclomethicone, Elaeis Guineensis (Palm) Oil, Butyl Methoxydibenzolmethane, Octocrylene, Cetearyl alcohol, PEG-20 Stearate, Sorbitol, Algae Extract, Glucoside, Cetyl Alkohol, Dimethicone, Propylene Glycol, Glyceryl Stearate, , PEG-100 Stearate, Sodium Acrylate / Sodium Acrylodimethyl Tourate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Laminaria Digitata Extract, Butylene Glycol, Enteromorpha Compressa Extract, Porphyra Unibilicalis Extract, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Carbomer, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Diazolidinyl, Urea, Parfum (Fragrance), Sodium Hydroxide, CI 42090 (FD & C Blue No.1). 

Obecnie używam na dzień Sopotu a na noc Calmy i moja buzia wygląda najlepiej od jakichś 2 lat!

Z makijażowych produktów zrobiłam nalot na Essence i ich metaliczną kolekcję. 


Swatchy jest w internecie mnóstwo, więc nie robię, chyba że ktoś bardzo chce;) Paletka- bardzo ładne kolory (mam wersję zieloną), dość długo się utrzymują (dają radę ok 8 godzin bez bazy), jednak jak dla mnie kolory mogłyby być intensywniejsze. Żeby stworzyć naprawdę widoczne smoky eyes, trzeba ich dość sporo nałożyć.
Lakier- wystarczy jedna warstwa, co jest dla mnie naprawdę ogromnym plusem. Trwałość jak inne- ok 2 dni bez odprysków, potem już zaczyna ścierać się na końcach.
Wiedziona ogromną ciekawością zakupiłam szminki i...no cóż. O ile srebrna jeszcze jakoś wygląda ( ale bez rewelacji) to czarna to jakaś tragedia. Przy moim bladym licu wyglądam jak topielec, i to taki po co najmniej tygodniu moczenia. Także mam do wymiany, jeśli ktoś chętny;)
Jeśli chodzi o liner z paletki - nie używam, gdyż zakupiłąm wreszcie długo poszukiwany liner Essence z limitki Denim Wanted.


Mam wersję czarną, ale chętnie dokupię jeszcze grafitową, bo jestem zachwycona.Bardzo łatwo się go nakłada a trwałość powalająca- wytrzymuje od rana do wieczora, pewnie wytrzymał by i dłużej. Mimo takiej trwałości bardzo dobrze się, zmywa, nie podrażnia, no cudo! ALe używam innego pędzelka, bo ten z zestawu jest średni.

Będąc w Naturze, drapnęłam też coś na co od dawna miałam ochotę, a na co nigdy nie miałam odwagi. Ale stwierdziłam, że raz się żyje, do tego miałam dziką ochotę wypróbować coś z Kobo, znalazłam śliczny odcień więc jak tu nie ulec? i tadam!

 

Sama klasa, smak i szyk:-) Zawsze wydawało mi się, że w takiej klasycznej czerwieni będę wyglądaj jak rosyjska prostytutka, mimo, że wszędzie czytałam, że czerwień pasuje każdej kobiecie. No to postanowiłam wypróbować i powiem Wam, że efekt powalający. Czerwona szminka + czarny liner na oczach wygląda oszałamiająco! I to za jedynie 14zł:) Bałam się efektu przerysowania i jakiejś takiej...sztywności, ale rozwiązałam to wklepując szminkę palcem- kolor jest wtedy delikatniejszy i bardziej na luzie:



Przy moim typie urody równiutko pomalowane na czerwono usta nie wyglądały by za dobrze.

Pochwalę się jeszcze prezentem gwiazdkowym od Prawie Narzeczonego:



Tak. Jestem perfumoholiczką. Przyznaję się. Mam ich mnóstwo (nie liczę, bo nie chcę się przerazić). Dlatego też Mężczyzna mój dobrze wie, co sprawi mi największą radość:) Vanile Noir Yves Rocher jest zapachem idealnym na zimę. Ciepłym, otulającym, kaszmirowym. Niby wanilia, ale nie jest ona taka oczywista. Jest jakby...lekko wytrawna, nie zabija słodyczą. To był naprawdę strzał w 10, zwłaszcza, że zapach długo się utrzymuje i jest naprawdę niebanalny. Sprawił mi ogromną radość! w zestawie jest jeszcze miniaturka do torebki i mydełko, ale jak znam siebie, i jednego i drugiego będzie mi żal używać:)

Pochwalcie się co dostałyście na święta:)

W ten świąteczny czas....


Kochane moje. 
 W ten magiczny, jeden, jedyny w roku czas, chcę Wam życzyć spełnienia najskrytszych marzeń


samych dobrych wspomnień, ogromu ciepłych chwil, oddanych przyjaciół, wiernych partnerów, mało dokuczliwych wrogów, wyrozumiałego szefa, worka pieniędzy, 70metrowej garderoby pełnej ciuchów i całego morza kosmetyków jakie sobie tylko wymyślicie



Ja w tym roku nie miałam specjalnych życzeń, pod choinką jak zwykle mogłyby być perfumy, ale jakoś w tym roku bardziej liczy się dla mnie czas spędzony z rodziną, pyszne jedzenie i świąteczna atmosfera. Chociaż oczywiście kosmetycznym prezentem nie pogardzę:) A Ty co chciałabyś dostać na święta?


Jadę do rodziców na święta, ale mam urlop do końca roku, więc jak tylko wrócę, będę się wylegiwać, objadać, nadrabiać zaległości w książkach i blogach no i oczywiście wreszcie nadrobię własnego:)

Wesołych świąt!

Prostowanie keratynowe.

 Brazilian Keratin.

Jak obiecałam, tak robię.
O prostowaniu keratynowym czytałam już dawno. Od kiedy pamiętam chciałam mieć proste włosy, a tu jak na złość z wiekiem stawały się coraz bardziej kręcone.


Jakbym się postarala, to wyszloby mi afro:) w każdym razie skręt określiłabym jako mocny. Nie dal mnie były wymyślne asymetryczne fryzury, nie dla mnie grzywki....Nic dziwnego więc,że od wielu lat bezskutecznie poszukiwałam metody wyprostowania włosów na stałe. Naczytałam się mnóstwo, ale zawsze były jakieś wady. Albo za drogo (np taki Goldwell, jakoś nie mam nigdy tysiaka na zbyciu), albo nie można na rozjaśnianych włosach...Aż trafiłam kiedy na informację, o Global Keratin i Brazilian Keratin (Encanto) czyli prostowanie keratynowe (na wizażu, a jakże). Wydawało się to stworzone dla mnie!
Jak wiadomo, włos składa się z keratyny. To prostowanie obiecywało nie tylko proste włosy, ale także odżywione. Nie tylko nie miało ich zniszczyć, ale wręcz sprawić, że będą piękne, zdrowe i lśniące. No i można też poddać kuracji włosy rozjaśniane. Włosy miały wyglądać lepiej niż przed i być proste przez co najmniej 3 miesiące. Czego chcieć więcej? Takie miały być efekty:


(zdjęcia z Google Image)


Zaczęłam szukać salonów, które mi taki zabieg zrobią. Robiono, owszem, ale Global Keratin, a nie Encanto, które podobno daje lepsze efekty i dłużej się trzyma. A za Global chciano 300-500zł.
Ale od czego jest wizaż?
Załapałam się na wspólne wizażowe zakupy:) i tak w moim posiadaniu stała się 1/3 zestawu Encanto.
Zapłaciłam całe 67zł, wliczając koszty przesyłki (ale fakt, na przesyłkę czekałam prawie 2 miesiące).
Zamówiłam 1/3, gdyż mam naprawdę mało włosów, są cienkie i rzadziutkie (strasznie mi wypadały) i miejscami jestem łysawa:( ale moje desperackie pragnienie prostych włosów było silniejsze niż strach, że zostanę całkiem łysa;) co najlepsze, zużyłam i tak tylko trochę więcej niż połowę, więc starczy mi na jeszcze jeden raz. Pofarbowałam włosy 2 tyg przed zabiegiem , gdyż dwa tyg przed i dwa tyg po powinno się je zostawić w spokoju.
Potrzebna jest jeszcze tylko prostownica nagrzewająca się do 230 stopni i suszarka. W zestawie mamy szampon, preparat prostujący i odżywkę. W całej operacji pomagał mi mój mężczyzna i chwała mu za to, powinnam go teraz wychwalać pod niebiosa:) Zaczęliśmy ok. 13:00 i skończyliśmy odrobinkę przed 19...
Sam zabieg....masakra! Preparat śmierdzi straszliwie, szczypie w oczy, łzy ciekły mi strumieniami. A ma się go na głowie długo, więc jest to naprawdę męczarnia. Samo nakładanie, suszenie, prostowanie jest żmudne. U mnie pół biedy, ale jak ktoś ma gęste włosy to współczuję....Po zabiegu włosy są przylizane na maksa, umyć je można dopiero na drugi dzień i to szamponem nie zawierającym SLS. Szampony z SLS, odżywki z silikonami, pianki, lakiery itp sprawiają, że keratyna szybciej się wypłucze.
Po prostowaniu okazało się, że tu i ówdzie włosy się wywijają, ale po pierwsze i tak idą do ścięcia, po drugie  przy tak mocno kręconych włosach nie spodziewałam się idealnych drutów, a po trzecie nawet nie chcę, żeby były idealnie proste, bo jak się będą lekko wywijać to będzie to naturalniejsze i może będzie mniejszy przyliz:) Dodaję zdjęcia jak wyglądały kiedyś ( nie mam niestety aktualnych w kręconych, ale zmienił się tylko kolor) i teraz:







No i po (wybaczcie ten dziwny przedziałek z tyłu, to dzieło Prawie Narzeczonego):





Na zdjęciu dopiero widzę, że po prawej stronie są niedoprostowane, ale co tam, są proste! Są lśniące jak miały być, wyglądają zdrowo (to się okaże, czy tylko wyglądają). Przyliz jest, ale nie taki wielki i o dziwo, wcale nie wydaje się ich tak malutko. Idę jutro na ścięcie, to zdam relację, jak wyglądają po pocieniowaniu, a co najważniejsze, po myciu. Bo strasznie się boję, że umyję i cały efekt zejdzie. Ale na razie jestem bardzo zadowolona.

Edit: Włosy po prostowaniu i pobycie u fryzjera wyglądały tak:

 
Na zdjęciu wyżej, jedynie lekko podsuszone suszarką. Efekt trzymał się ok 6 miesięcy. Keratyna stopniowo się wypłukiwała, włosy zaczynały falować coraz mocniej. Nie zauważyłam negatywnych skutków prostowania, z chęcią zrobiłabym jeszcze raz;)

Niedzielne prostowanie.

Wiem, że miała być notka o tym, co zakupiłam w ostatnim czasie, ale najpierw to: spieszę donieść , że zakupiłam i zrobiłam słynne brazylijskie prostowanie keratynowe: Brazilian Keratin.
Zajęło to całą niedzielę, głowa mnie boli od chemikaliów, włosy nie są idealnie proste, a wyglądają tak:


Czeka mnie teraz fryzjer, bo zamierzam skrocic na boba:) Wiecej o prostowaniu jutro, zapraszam!

Zima,zima,zima.

U Was też jest ponad -10? Masakra! Ale powiem Wam, ze wczoraj wybralam sie na krotki spacerek okolo 20 godzinie, i bylo bardzo fajnie,mimo mrozu. Wystarczy sie cieplo ubrac i wio! Za to potem cudnie jest wrócić do domku i wypić coś ciepłego...



Korzystając z chwili nudy w pracy i z tego, że Wizaż ma awarię (Wy też  tak cierpicie?), chciałabym napisać o moich sposobach na zimę. Dzisiaj na razie ogólnie, fotki tego co posiadam w kolekcji będę cykać w weekend, o ile mój szanowny aparat nie odmówi posłuszeństwa, bo ostatnio często lubi to robić. 
Pierwsza sprawa, to zmiana kosmetyków.
Na codzień myję twarz żelem La Roche Posay, który przedstawiałam gdzieś w pierwszych notkach. Ale zimą buzia jest dostatecznie zmęczona wiatrem, mrozem, ciepłem z kaloryferów i zmianami temperatur. Dlatego zimą przestawiam się z żelu, na mleczko do demakijażu +ewentualnie tonik lub płyn micelarny. Makijaż jest zmyty, a buzia nie jest na wstępie wysuszona. 

Kolejny jest krem. Ten na noc zamieniam na bardziej treściwy i gęsty, taki, który poradzi sobie z przesuszonymi policzkami i odstającymi skórkami, które uparcie robią mi się na czole. Jeśli chodzi o ten na dzień, odstawiam wszelkie lekkie, żelowe nawilżacze, na rzecz zimowych kremów ochronnych, koniecznie z faktorem (odbijające się od śniegu promienie słoneczne nie są dobrodziejstwem). A na rynku mamy dość duży wybór zimowych kremów. Do tego na usta pomadka ochronna i voila! No i oczywiście nie zapominam tez o kremie do rąk.



 Zmieniam też podkład, z lekkiego, musowego, na bardziej kryjący i kremowy. Podkład to dodatkowa ochrona przed mrozem!

Druga sprawa, makijaż. 
Ten zimowy jest inny, bardziej zmysłowy i tajemniczy. Dominują smoky eyes, czerwone usta, dużo maskary. A czasem zamieniam się w śniezynkę- biały cień na oczy i jasny błyszczyk, lub w królowa śniegu- biały cień i czerwone usta. Odstawiam wszelkie papuzie kolory, za to wracam do cieni kremowych, iskrzących i połyskujących. W cenie też rozświetlacze. 




Trzecia rzecz, to zimowe perfumy.
 Wyciągam z szafek te ciężkie, orientalne, korzenne, moje ulubione. Odkurzone zostają wszelkie jedzeniowe wonie, przyprawy, wanilia, czekolada. Zimą musze czuć się otulona zapachem, więc wszystkie ozonowe, świeże, cytrusowe zapachy lądują w kartonikach na dnie szuflady:)

Lubię zime też za ciepłe swetry, fantazyjne czapy, futerka, kożuszki, szale, chusty, rękawiczki.
A po przyjściu do domu nic nie ratuje lepiej niż gorąca herbatka z sokiem malinowym i cytryną

fotolia.com
 kocyk, książka, świeczki icieplutki termofor pod kocykiem


A jakie są Wasze sposoby na zimę? 

(wszystkie zdjęcia z google image)

Na chwilkę.

Kochane moje, zasypalo nas:) biało za oknem, pięknie, lubię zimę, ale właśnie tylko taką. Z tej mroźnej okazji mialam ochote na małe, niebieskie zmiany.



Jestem teraz strasznie zabiegana, dużo pracy mam, zrobiłam kilka kosmetycznych zakupów i bardzo chcę się nimi z Wami podzielić, ale jak wracam z pracy wieczorami, to jest za ciemno na zdjęcia. Więc pewnie dopiero w weekend coś naprodukuję.

Trzymajcie się cieplutko!


Dior i L'oreal- swatche cieni.

Dior Earth Reflection i L'oreal Trio Pro dla niebieskich oczu.

Dzisiaj postanowiłam pokazać Wam dwie paletki, gdyż  ich kolory są zadziwiająco podobne.

Pierwsza - druga z moich 5-tek Diora - Earth Reflection, nr 609. Jak sama nazwa mówi, są to kolory ziemi, bardzo bezpieczne i delikatne, odpowiednie na makijaż dzienny. Przez to, że są delikatne, żeby widać było kolor, trzeba ich sporo nałożyć. Jeśli jednak zależy nam na delikatności, możemy nałożyć cieniutką warstwę, wtedy zyskujemy piękny połysk, bez nachalnych kolorów. Cienie nie zbierają się w załamaniach, nie osypują i wytrzymują na bazie cały dzień. Cienie pięknie połyskują, ale nie drobinkami, tylko takim naturalnym blaskiem.












Jak już pisałam gdzieś wcześnie, cienie są naprawdę bardzo fajne i godne polecenia, ale moim zdaniem nie warte aż 250zł. Bo za o wiele niższą cenę można mieć zupełnie podobne, czego przykładem mogą być właśnie cienie L'oreala. Są z serii Color Appeal Trio Pro dla niebieskich oczu. Jest ich co prawda mniej, niż w paletce Diora, ale kolory są naprawdę bardzo podobne. Co więcej, nie tylko kolory: bo zarówno jakość i trwałość też nie odbiegają od tych Diorowskich. Jedyne co je różni to to, że podczas ich używania nie ma tego poczucia luksusu:-) ale czy za to warto dopłacać 200zł ( nie pamiętam ile kosztowały, ale coś koło 50zł właśnie)? Chyba nie...Zresztą zobaczcie same.







Jak tak patrze na te zdjęcia to mam dziką ochotę wywalić kasę na nowy, porządny aparat. Bo ten do zwykłych zdjęć jest ok, ale ze zbliżeniami jak widać sobie już nie radzi..

No i na koniec wybaczcie, ale nie mogłam się powstrzymać- on ma tak urocze stopki, że musiałam się nimi z Wami podzielić ( a może się okazać tak w ogóle, że Król jest Królową..):

i znów Giveaway, a nawet dwa:-)

Kolejny bardzo hojny Giveaway. Tym razem na blogu Polish Makeup bag.

Choć obawiam się, że mój limit szczęścia w wygranych na blogach już sie wyczerpał, chętnie wzięłam udział i w tym, tym bardziej, że nagrody są naprawdę ciekawe.

A oto, co można wygrać:


Drugi Giveaway znajdziecie u Cammie, tam również same cudowności, do których się oczka świecą:


I jest jeszcze drugi zestaw:


Więcej informacji znajdziecie na blogach. Zachęcam do zabawy!

Jesienne nastroje.

Piękna, ciepła, złota jesień za oknem, a ja gonię jak z pieprzem. Nie mam czasu nawet się porządnie najeść:-) Ale to dobrze, im więcej mam zajęć, tym jestem lepiej zorganizowana, tylko czasem by się troszkę pospać chciało....
I czekam na wypłatę i na chwilkę czasu i ruszam na rajd po drogeriach, bo nawet nic nie wiem o nowościach, tak się zapuściłam!

Planuję w najbliższym czasie zanabyć masło do ciała z Daxa Wanilia i Pomarańcza, miałam peeling i zapach mnie uwiódł, mam nadzieję, że z masłem będzie tak samo:

Idealne na jesienno- zimowe sesje terapeutyczne a łazienkowym SPA:-) Terapia zapachem jest moją ulubioną (serio, mam jakiś zapachowy fetysz) więc moim listopadowym łupem ma dużą szansę stać się też ten oto szampon:

Szczerze się przyznam, że niespecjalnie obchodzą mnie jego właściwości pielęgnacyjne, obchodzi mnie jedynie jak pachnie.
W szafce stoi już od dwóch tygodni farba do włosów, postanowiłam wypróbować kolejny musowy odcień, bo odrosty już krzyczą. Ale to chyba uda mi się dopiero w czwartek, z racji święta będzie chwila oddechu.


W planach też mam najazd na Essence, choć przyznam się, że nie jestem na bieżąco i nie wiem, czy jakaś limitka obecnie jest.
Jako, że kosmetyki wylewają mi się już z szafek, możecie się też spodziewać wymiankowo-wyprzedażowego eventu:)

A niekwestionowanym królem października, kosmetykiem miesiąca i w ogóle ach i och jest......
....... (werble):
 

Masło do ciała z serii Sopot Spa Ziaji. Uwielbiam za kolor, zapach, i przyjemność stosowania. Ach, no i cenę:) Kto wie, może też skuszę się na inne produkty z tej serii.


Mam jeszcze prośbę do Was: polećcie coś dobrego na łamiące i rozdwajające się paznokcie. Coś mi się kiedyś o oczy obiło, że króluje jakaś odżywka zamawiana na allegro. Bo to, co ja mam na paznokciach teraz, to istna masakra, jakbym 30 lat w polu robiła:) Zależy mi na czymś skutecznym i o szybkim działania, do stosowania zewnętrznego, bo wewnętrznie już łykam piguły skrzypowe.

Ja i Król pozdrawiamy:-)