Pages

Pomarańczowo mi.

Otrzymałam do testów 3 lakiery do paznokci od firmy Cleme, firmy, o której nigdy nie słyszałam. Lakiery leżały sobie spokojnie w Polsce i czekały, aż przyjadę na urlop:) Przyjechałam, wypróbowałam, lakiery są już ze mną w Dublinie a ja spieszę z recenzją.

Ze strony firmy:
Cleme Cosmetics to nowoczesna firma z wizją, chcemy dawać kobietom możliwość wyrażenia siebie poprzez swój styl.
Naszą ofertę kierujemy do dynamicznych, aktywnych kobiet dla których czas to najcenniejsza rzecz. Wszystkie nasze produkty są testowane przez wymagające kobiety uprawiające różnego rodzaju sporty. Przy tworzeniu produktów zwracamy bardzo dużą uwagę na trwałość i łatwość aplikacji.

Trwałość i łatwość aplikacji, hmm brzmi dobrze, bo to dwie rzeczy, które cenię w lakierach.

Jestem szczęśliwą posiadaczką 3 kolorów: 102 (sahara sands), 105 (hawaiian green) i 106 (monaco blue). Piękne nazwy!



Lakiery są zamknięte w bardzo estetycznych butelkach o dość dużej pojemności, bo 8ml.
Mają wygodny, standardowy pędzelek. Konsystencja idealna, nie za rzadka, nie za gęsta i jak dla mnie, prawdziwa jest obietnica o łatwości aplikacji. Trzy pociągnięcia pędzelkiem na paznokciu i gotowe, lakier nie maże się, nie spływa, jest idealny. Dwie warstwy wystarczą, aby uzyskac efek, jaki lubię. Lakier pięknie lśni na paznokciach i nie matowieje. Trwałość przeciętna, lakier zaczyna się delikatnie ścierać z końcówek w okolicy 3 dnia, ale u mnie to normalka i mam tak z każdym lakierem.
Podsumowując jestem zadowolona i nie mogę do niczego się przyczepić, myślę, że Cleme może stanowić sporą konkurencję do już istniejących marek tych nieco tańszych kosmetyków.

Poniżej kolor 103, czyli sahara sands.



 

Nawilżanie pod prysznicem.

Czy Wy też lubicie kupować kosmetyki, które są Wam w zasadzie zbędne, ale że to nowość to dlaczego nie?
Ja tak mam niestety zawsze;) Tym oto sposobem stałam się ostatnio posiadaczką nowości z Nivea, a mianowicie balsamu pod prysznic. Skusiła mnie również promocyjna cena- 2,49 euro;)


W dzisiejszym świecie, kiedy nie ma na nic czasu i wszyscy gdzieś pędzą, kosmetyk ten ma za zadanie zaoszczędzić nam dodatkowe minuty. W jaki sposób? A no w taki, że jego rolą jest nawilżyć skórę pod prysznicem tak, ażeby już nie trzeba było używać potem balsamu do ciała.
Przyznam, że to do mnie przemówiło, zwłaszcza rano, kiedy niekoniecznie mam chęć i czas na wklepywanie w siebie kosmetyków.
Kosmetyk ten nie zastępuje nam żelu pod prysznic, jest raczej odzywką do ciała, którą stosujemy po umyciu się żelem.
Dostępne są dwie wersje, dla skóry normalnej w białym opakowaniu i dla skóry suchej w granatowym.  Ja mam wersję granatową.



Produkt zamknięty jest w butelce bez pompki, ale dośc wygodnie się go stosuje. Ma dość lekką, wodnistą konsystencje, przez co jest wydajny, gdyż nie trzeba go wiele do rozprowadzenia na całym ciele. Zapach jak w innych produktach Nivea, mnie od razy skojarzył się z konwaliami, niesttey w ogóle się nie utrzymuje na skórze, znika zaraz po spłukaniu.
Łatwo się spłukuje, pozostawia na powierzchnia ciała taką śliską warstewkę, która daje uczucie nawilżenia, do chwili wytarcia się ręcznikiem:) Żadnych spektakularnych efektów na skórze nie zaobserwowałam.



Podsumowując: ot taki gadżet, który można wypróbować,ale nie jest niezbędny. Świetny rano, kiedy nm się spieszy, albo kiedy mamy lenia i nie chce nam się balsamować. Jednakże, ja tak czy siak stosuję codziennie balsam do ciała, bo ten produkt nie był w stanie mi go zastąpić.

Wielkie rozczarowanie.

Do tej pory używałam kolorówki Clinique i byłam bardzo zadowolona.Nie wiem czemu,ale miałam zaufanie do tej firmy. Dlatego kiedy postanowiłam zakupić swój pierwszy górnopółkowy krem, padło na Clinique.
Z całej gamy wybrałam nawilżacza na dzień, czyli Moisture Surge Extended Thirst Relief.
Jest to lekki krem-żel o silnych właściwościach nawilżających. Przynajmniej w teorii. Zapłaciłam 45 euro, czyli nie mało, w gratisie otrzymując jeszcze mini błyszczyk i mini krem.

Zaczne od obietnicy producenta:


Nowy żel-krem Moisture Surge Extended Thirst Relief dzięki zaawansowanej technologii nawilżania i nowej mieszance naturalnych składników zatrzymuje wodę w skórze. Dzięki temu kosmetykowi skóra nie odczuje stresu związanego ze zmianami wilgotności powietrza i będzie mogła utrzymać właściwą równowagę nawilżenia.
Krem zachował tę samą konsystencję i działanie, jakie wykazywał jego poprzednik, Moisture Surge Extra Thirsty Skin Relief. Jednak ten produkt ma zintensyfikowane i przedłużone działanie. Został znacznie udoskonalony. Teraz dostosowuje się on do zmian w temperaturze i wilgotności w powietrzu, a skutki jego działania są odczuwalne przez 12 godzin. Po aplikacji skóra jest odświeżona i jędrna. Na jej powierzchni tworzy się jedwabista i delikatna powłoka, która minimalizuje widoczność drobnych zmarszczek. Krem zapewnia ochronę przed wolnymi rodnikami, minimalizuje skutki przesuszenia skóry i koi podrażnienia. Moisture Surge Extended Thirst Relief może być stosowany do wszystkich rodzajów skóry. Jest przetestowany alergologicznie i w 100 % bezzapachowy. Używa się go, jako uzupełnienie standardowej pielęgnacji Clinique w systemie 3 kroków - po umyciu twarzy mydłem, toniku złuszczającym i nałożeniu "podstawowego nawilżacza". Preparat można nakładać również w ciągu dnia na makijaż




.

Brzmi super. A jak jest naprawdę?
Krem ma konsystencję jasnoróżowego, lekkiego żelu. Jest bezzapachowy. Ma wygodne, miłe dla oka opakowanie (ale nie ma dołączonej szpatułki). Wchłania się błyskawicznie, buzia sie po nim nie świeci, a więc jest doskonały pod makijaż. ALE.  Po nałożeniu odczuwam chwilowe uczucie nałożenia, które mija wraz z wchłonięciem się kremu. Potem skóra woła o kolejną warstwę! Co więcej, krem zostawia na buzi warstwę, lekko lepką i ta warstwa nieprzyjemnie ściąga skóre, dając uczucie wręcz wysuszenia! Brrrrr. Krem tak naprawdę nie robi nic- nie nawilża, nie odżywia, nie wygładza, nie poprawia stanu skóry. Do tego nie ma filtrów. Nie mam pojęcia do czego on jest ani do jakiej skóry został stworzony, z moją mieszaną, miejscami suchą, sobie nie radzi. Może dla jakiejś bardzo tłustej? Jednym słowem, nic nie robiący, nie warty swojej ceny bubel. Nie polecam.



St. Patrick Day.

Mój pierwszy dzień Św. Patryka. Cóż, pogoda nie dopisała, lało jak z cebra, w pubach ścisk, że szpilki nie można wsadzić, dziewczyny w japonkach przy temperaturze 5 stopni, głośno i zielono- ogółem warto zobaczyć na własne oczy:)


 










Rossmannowe prysznicowanie.

Dziś dwa żele pod prysznic, czyli to co trygryski lubią najbardziej:) 
Oba z Rossmanna, z limitowanej edycji.




Alterra, Kwiat Neroli i Bambus.

Od producenta:
Alterra żel pod prysznic Kwiat Neroli i Bambus: nie tylko łagodnie pielęgnuje skórę
w czasie kąpieli, ale również rozpieszcza zmysły lekko owocowym zapachem egzotycznego kwiatu neroli i odżywczego bambusa. Żel posiada lekką konsystencję, dzięki czemu z łatwością rozprowadza się go na ciele. Jego systematyczne stosowanie powoduje, że skóra staje się wyraźnie gładka i miękka w dotyku. Co istotne - kosmetyk nie zawiera syntetycznych barwników, substancji konserwujących oraz silikonów i parafiny.
Cena: 7,99 zł/ 250 ml

 
Ode mnie:
Jedna z moich ulubionych linii, w zasadzie nigdy się jeszcze nie zawiodłam. Żel ten, jak zapewnia producent, nie zawiera żadnych środków konserwujących, parafiny, silikonów. Powinien więc być delikatny i pielęgnować skórę. I tak jest w istocie, żel nie wysusza, pozostawia skórę gładką, jednocześnie spełniając dobrze swoje funkcje myjące. Ma świetną konsystencję, jakby żelu z dodatkiem olejku, mam wrażenie, że to właśnie dlatego nie wysusza i nie podrażnia. Dosyć słabo się pieni ( co na plus w sumie, ponieważ świadczy to o małej zawartości detergentów), jeśli śliski w dotyku, przez co sunie po skórze;) Zapach ładny, ale mnie fetyszystki zapachowej nie powala, ot miły dla nosa, z czasem mi się znudził. Nie utrzymuje się długo na skórze, w zasadzie po wytarciu ręcznikiem nie wiele czuć. Opakowanie typowe dla produktów Alterry, proste, jednak dość nietrwałe, bardzo szybko odpadł mi kapsel , który zamyka butelkę. Żel nie powalił mnie jakoś specjalnie na kolana, nie wiem czy kupiłabym go ponownie, ale to ze względu na moje maniactwo kosmetyczne. Jest jednak przyjemny, niedrogi i spełnia swoje funkcje.






Isana, Żurawina i biała herbata.
 
 Od producenta:
Isana żel pod prysznic Żurawina i Biała Herbata: to wzbogacony ekstraktami          z żurawin i białej herbaty, limitowany zimowy żel pod prysznic. Zawarty             w produkcie pielęgnujący kompleks pomaga nawilżyć skórę, zapobiegając tym samym jej przesuszeniu. Kosmetyk ma subtelny owocowy zapach, który sprawia, że codzienny prysznic stanie się prawdziwą przyjemnością. Żel nie zastąpi odżywczo-regeneracyjnego działania masła czy mleczka do ciała, jednakże jego regularne stosowanie sprawi, że skóra nabierze miękkości i sprężystości. Kosmetyk nie zawiera parabenów.

Cena: 3,99 zł/ 300 ml


Ode mnie:
Ten żel zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. Zacznę od butelki- mamy go 300ml, a więc więcej niż to jest standardowo. Kosmetyk zamknięty jest w miękkiej, plastikowej butelce, łątwo się go wydobywa, jest poręczny, uwielbiam te miękkie butelki:) Żel jest przezroczysty, w czerwono- różowym kolorze. O jego właściwościach mogłabym napisać to samo, co o poprzednim- dobrze spełnia swoje funkcje myjące, ładnie się spłukuje, pozostawia skórę pachnącą i miękką. Zapach utrzymuje się dłużej na skórze niż po żelu z Alterry i do tego jest bardzo przyjemny, w sam raz na jeszcze chłodne wieczory. A do tego jest wydajny- dosłownie 3 krople starczą na umycie całego ciała. No i jest taniutki. Sprawdźcie, czy jeszcze jest w Waszym Rossmannie i biegnijcie kupić;)






P.S: Troszkę mnie tu nie było. Miałam duże zawirowania w życiu prywatnym, bardzo dużo złego się u mnie wydarzyło, nie miałam zupełnie motywacji do prowadzenia bloga. Ale już postaram się wrócić, nadal jest kiepsko, ale może właśnie to pozwoli oderwać myśli. Pozdrawiam wszystkich, którzy tu jeszcze zaglądają;)