Pages

W poszukiwaniu okazji.

Wpadłam do Sephory jakiś czas temu zobaczyć co mają ciekawego na wyprzedażach- i nie zawiodłam się.
W moje oko wpadła zgrabna, przezroczysta kosmetyczka zawierająca krem do twarzy i krem pod oczy.
Jako, że na krem pod oczy czaiłam się już od jakiegoś czasu czym prędzej capnęłam i pobiegłam do kasy.
Uważam, że zrobiłam niezły interes:-) Zestaw przeceniony był z 79zł na 39zł, podczas gdy sam krem do twarzy kupiony osobno kosztuje 59zł. Takie okazje lubię!




(wybaczcie to zdjęcie, ale mój aparat naprawdę nie chce ze mną ostatnio współpracować).
Sephora, Creme Legere Tres Hydratante czyli lekki krem nawilżający przeznaczony jest do każdego rodzaju cery, zwłaszcza do cery mieszanej i tłustej (dostępny jest jeszcze w bogatszej wersji).
Zamknięty jest w naprawdę ładnym plastikowym słoiczku o pojemnnośći 50ml.






Ma świetną, śmietankową konsystencje, łatwo się rozprowadza, ma lekki, przyjemny zapach. Jest świetny pod makijaż- szybko się wchłania, nie roluje, nie pozostawia tłustej warstwy, skóra się po nim nie świeci. Jednakże po za tym nie robi nic- nie nawilża jakoś spektakularnie, ja muszę nakładać dwie warstwy, żeby coś poczuć. Ot taki sobie zwykły kremik, na pewno nie wart 59zł. Mimo to,używam z przyjemnością:-)

Sephora, Instant Depuffing Roll - On Gel- roll-on do pielęgnacji okolic oczu- za to ten produkt podbił moje serce od razu.


Preparat roll - on:
- dzięki odbijającym światło pigmentom oraz ekstraktowi z czerwonych winogron w sposób widoczny redukuje opuchliznę,
- skutecznie niweluje także cienie wokół oczu,
- aplikator roll - on z trzema kulkami stymuluje drenaż
limfatyczny oraz mikrocyrkulację dając efekt natychmiastowego
ożywienia skóry,
- nawilża skórę dzięki obecności składnika HydroSenn+.

Jest to lekki, nawilżający żel pod oczy. Nie podrażnił mi oczu, ładnie się wchłąnia, daje uczucie odświeżenia dla zmęczonych oczu. Co mi się podoba? Aplikator. Zawiera on 3 metalowe kuleczki, które rewelacyjnie masują skórę wokół oczu. Stosuję go wtedy kiedy mam ochotę i mam wrażenie, że wygładził mi zmarszczki:)
Ale najlepiej sprawdza się rano, kiedy mam podpuchnięte oczy po śnie, wystarczy chwila masażu i voila! o niebo lepiej. Jeszcze lepszy efekt można uzyskać, wkładając go wcześniej na parę minut do lodówki.
W regularnej sprzedaży kosztuje 39zł i jest go 15ml.
Naprawdę produkt warty uwagi.






A czy Wam udało się upolować jakąś kosmetyczną okazję?

Baza pod cienie Virtual.

Według producenta kremowa baza pod ciebie Virtual ma przedłużyć trwałość cieni na powiece do 14 godzin. Zapobiega zbijaniu się cieni w załamaniach powiek i sprawia,że stają się wodoodporne.Cienie lepiej się rozprowadzają, mają intensywniejszy odcień i utrzymują się dłużej.
Baza jest bogata w składniki pielęgnujące i odżywcze: olej sojowy, witaminę A, olej z nasion krokosza, kwas linolenowy, witaminę E.




Z wielką przyjemnością i ciekawością zabrałam się do testowania tej bazy.
I oto co zaobserwowałam.
Baza ma cielistą, kremową konsystencje. Jest bardzo gęsta i zbita. Niestety przez to dość trudno wydobyć ją ze słoiczka, trzeba się troszkę namęczyć, a i później przy nakładaniu na powiekę nie jest łatwiej- dość trudno nałożyć cienką warstwę, a przy grubszej kosmetyk się roluje.




Tutaj widać odrobinkę, jak dzięki swojemu cielistemu kolorowi wtapia się w skórę:




W każdym razie na tym powyższym minusy tego produktu się kończą.
Baza spełnia wszystkie obietnice producenta.
Nie czuć jej na powiece, nie widać, nie podrażnia oczu. Cienie trzymają się rzeczywiście dłużej.
Ale dwie rzeczy podobają mi się najbardziej- baza naprawdę podbija kolor cieni. Stają się bardziej soczyste i intensywne, aż sama byłam w szoku.
Mój aparat troszkę sfiksował i nie chciał wyostrzyć, ale myślę, że na zdjęciu widać o jaki efekt chodzi:




A druga rzecz- baza naprawdę sprawia, że cienie stają się wodoodporne! A przy tym bardzo łatwo zmyć je płynem do demakijażu oczu. Oczu co prawda nie moczyłam, ale za to z dłoni po zrobieniu zdjęcia nie mogłam ich zmyć, nawet mydłem! Musiałam się trochę natrzeć,a i tak została mi lekka różowa poświata. Więc jeśli o to chodzi, to jestem pozytywnie zszokowana:)
Podsumowując: produkt na TAK!

Organique, Bloom Essence, Aksamitne masło do ciała

Aksamitne masło do ciała Organique jest kosmetykiem z serii Bloom Essence, tak jak peeling do ciała, o którym pisałam TUTAJ.

Bogata baza zawiera odżywcze masło kakaowe, ujędrniające masło shea i niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania skóry nienasycone kwasy tłuszczowe: Omega 3, 6, 7 i 9. Dzięki zastosowaniu wyciągów z japońskiej wiśni, lilii wodnej i babki lancetowatej masło hamuje procesy starzenia oraz działa przeciwzapalnie. Łagodzi skutki działania niekorzystnych czynników środowiskowych, takich jak: wolne rodniki, promienie UV i zanieczyszczenia. Skóra staje się nawilżona, jędrna i wyraźnie piękniejsza.
Składniki aktywne: masło kakaowe, wyciągi z wiśni, babki lancetowatej, Sepicalm VG, nienasycone kwasy.




Podobnie jak peeling, zamknięty jest w bardzo wygodnym opakowaniu, z którego wybierzemy masło do ostatniego ml, a jest ich standardowo- 200ml.
Na opakowaniu oczywiście informacja:
Safe Formula
No ethanolamines No phtalates
No peg, sles, als, sls
No parafinum No Mineral Oil
No synthetic dye & derivatives
No parabens.

Czyli jak wszystkie kosmetyki Organique, mamy bezpieczną, naturalną formułę.





Masło jest gęste, jak na masło przystało, ale zadziwiająco łatwo się je nabiera i rozprowadza po skórze. Nie zostawia tłustej warstwy, szybko się wchłania, jednocześnie dając poczucie dobrze nawilżonej, i na długi czas!, skóry. Pozostawia ją gładką i jedwabistą.
Wydajność poprawna, ja staram się nie zużywać go dużo, żeby mi starczył na dłużej:-).
Tak samo jak peeling, produkt ten posiada oszałamiający zapach, długo utrzymujący się na skórze. Ja lubię stosować oba produkty po sobie, przez co zapach jest jeszcze intensywniejszy, a wrażenie luksusu większe.
Dodatkowo różowy, energetyzujący kolor i ładne opakowanie cieszą oko i mogą być prawdziwą ozdobą łazienki- ja bardzo lubię takie zakręcane słoiczki.
Jest to naprawdę doskonały duet, i warto skusić się na oba produkty.

Proszę o mocne kciuki!

W najbliższym czasie będę rzadziej pisać i rzadziej Was odwiedzać na blogach, ponieważ staram się o pracę w jednych z naszych służb mundurowych:-)
A to jest jak się okazuje niesamowicie czaso i kasochłonne oraz wyczerpujące.

Trzymajcie mocno kciuki, jak uda mi się przejść wszystkie etapy to na pewno sprawię sobie coś kosmetycznego:-))

One Lovely Blog Award.

I ja zostałam otagowana, przez: Aktualną, Rodzynkę i Agnieszkę.

Dziękuję dziewczyny!


7 faktów o mnie:

1. Nie potrafię się malować. Z całą szufladą kosmetyków do makijażu, paletek, cieni itp, no nie potrafię no. Ciągle sobie za to obiecuje, że się nauczę.
2. Kocham seriale. OD True Blood poprzez Przyjaciól na Big Bang Theory skończywszy:)
3. Jestem okropnie leniwa- najlepsza formą wypoczynku dla mnie jest leżenie z książką i drineczkiem:)
4. Kocham spać.
5. Uwielbiam jeść! Z wiekiem niestety nie jest to tak niezauważalne jak wcześniej, ale kto by się tym przejmował.
6. Mam królika, psa, żółwia i rybkę. I nie zamierzam na tym poprzestać!
7. Nie cierpię swoich włosów i od kilku lat ciężko pracuję, by to się zmieniło- na razie bez efektów.


Zasady :
1. Podziękowania i link bloggera, który przyznał Wam tą nagrodę.
2. Skopiuj i wklej logo na swoim blogu i napisz 7 faktów o Tobie.
3. Nominuj 16 innych cudownych bloggerów (pamiętaj, że nie możesz nominować bloggera, który przyznał Ci tę nagrodę).
4. Napisz im komentarz, aby dowiedzieli się o tym!


Niniejszym nominuję do nagrody każdą osobę, która przeczyta tę notkę!


:-)

Samoopalacz- baza Clarins.

Pamiętacie jak miałam dylemat czy kupić samoopalacz do twarzy Clarinsa czy puder Clinique?:)
Decyzja była trudna, ale w końcu zdecydowałam się na samoopalacz.
Ze zniżką 20& w Sephorze zapłaciłam za niego ok 100zł.


Zadania:
- rozświetla cerę, wygładza nierówności i zmniejsza rozszerzone pory,
- konsystencja musu,
- bardzo delikatny, nie uczula i nie podrażnia,
- efekt naturalnie muśniętej słońcem skóry,
- kolejne warstwy dają intensywniejszy efekt opalenia.

Produkt zamknięty jest w szklanych słoiczku o pojemności 30ml. Na początku wydawało mi się strasznie mało, ale okazało się, że jeżeli stosuję go tylko na twarz i dekolt, na pewno starczy mi na całe wakacje:)
W środku znajdujemy kosmetyk o lekkiej konsystencji musu, w lekko brązowym kolorze, z malutkimi drobinkami.


Samoopalacz ładnie pachnie, tak trochę cytrusowo, absolutnie nie czuć samoopalaczowego smrodku, nawet po czasie.

Wrażenia po nałożeniu...wow! Wygładzona, przyciemniona skóra, gdyż kosmetyk brązuje od razu- a stopień koloru możemy łatwo sobie regulować nakłądając więcej warstw.
Pory są niewidoczne, działanie jest lepsze niż niejednej bazy pod podkład.
Efekt jest taki, że nie używam w ogóle podkładu- Clarins wystarczy mi do wygładzenia nierówności i wyrównania kolorytu.





Kosmetyk bardzo łatwo się nakłada, nie robi żadnych smug, nie tworzy efektu maski, wygląda naprawdę bardzo naturalnie.
Co do samoopalania- tu już jest troszkę gorzej. Po demakijażu twarzy schodzi również większość koloru. Przyciemnienie skóry jest naprawdę baaardzo delikatne i trzeba kilku dni regularnego stosowania, żeby efekt był zauważalny.
Jednak jest to bardziej brązująca baza niż samoopalacz.
Jedna dla mnie to w zasadzie plus, bo mogę sobie sama stopniować kolor no i nie mam jakiejś chamskiej pomarańczy na twarzy, co przy mojej naprawdę bladej cerze byłoby bardzo niepożądane:-)
Dodatkowo produkt ten nie powoduje u mnie żadnych podrażnień, nie zapycha cery, nie czuć go na twarzy.

Ideał? Dla mnie na pewno hit lata:)

RÓŻany róż od Wibo.

Bardzo się cieszę,że kolejna niedroga firma powolutku wprowadza limitowanki.
Z różanej serii od Wibo udało mi się nabyć róż w odcieniu 02- Pink Powder. Inne produkty mnie nie rzuciły na kolana, ale po zastanowieniu żałuję, że nie zakupiłam jeszcze czegoś.

A wracając do tematu- kosmetyk ten ma 4,5 g i zapakowany jest w białe, plastikowe pudełeczko. Nie jest ono hiper trwałe, ale nie spodziewałam się tego po różu za ok.6,50 ( kolekcja ma teraz zniżkę 20% bodajże).


Mnie się opakowanie bardzo podoba, jest takie dziewczęce i romantyczne:)
Po otwarciu, pierwsze co nas uderza, to zapach. Róż przepięknie pachnie! A czym? Ano różami oczywiście i to nie plastikowymi, zapach przypomina mi wodę różaną.
Droga rzecz, która rzuca się w oczy to kolor. Jest to śliczny jasny róż, z bardzo drobnymi drobinkami. Po rozprowadzeniu na skórze drobinek nie widać, za to zostaje rozświetlający efekt.



Jeśli nałożymy cieniutką wartwę, uzyskamy efekt bardziej jak rozświetlacz, taki glow:) Taki kolor różu odmładza, wygląda na policzkach bardzo dziewczęco i świeżo. Niestety może podkreślać różowy odcień cery, więc z tym trzeba uważać.
Trwałośc bardzo przeciętna, róż dość łatwo się ściera, i to jest w zasadzie jego jedyna wada.

Pędzę jutro do Rossmanna, może uda mi się dorwać jeszcze inne produkty z tej kolekcji:)

Metalicznie od Virtual.


Oto pierwszy z produktów, które dostałam od firmy Virtual.
Jest to błyszczyk Metallic Collection w kolorze 208.

Błyszczyk nadaje metaliczny połysk o przedłużonej trwałości, z formułą pielęgnującą usta, zawiera olej winogronowy (NNKT, fitosterole, witamina E), dzięki czemu pielęgnuje delikatną skórę ust, zapobiegając tworzeniu się zmarszczek mimicznych.
Dostepny jest w 9 kolorach.

Ja otrzymałam kolor 208, który w buteleczce wydaje się być czymś pomiędzy łososiem a brudnym różem.




Buteleczka jak i sam błyszczyk bardzo przypomina mi kultowe Glam Shine, tylko tutaj mamy go 4 razy taniej:)
Błystek posiada wygodny, gąbkowy aplikator. Nabiera on odpowiednią ilość produktu, którą można precyzyjnie zaaplikować.
Produkt jest bardzo gęsty, nie spływa,a co najważniejsze- nie lepi się.



Trochę smuży na ustach, ale po chwili ładnie się wtapia i ma jednolity kolor. Błyszczyk posiada drobinki, ale sa one malusieńkie, nie ma efektu tandety, za to jest lśniąca tafla. Udało mi sie nawet uchwycić ten blask:


Nie wysusza ust, ja to mam wrażenie, że je nawet dośc dobrze odżywia i nawilża.
Nie ma zapachu ani smaku, nie waży się na ustach ( nie ma nieestetycznej białej kreski).
Trwałość przeciętna, jak to błyszczyk. Zależy, czy mamy manię oblizywania ust, czy nie:)

Kolor na ustach starałam się uchwycić gimnastykując się na wszystkie strony- jest to bardzo smakowite toffi z drobinkami (na pierwszym zdjęciu usta bez niczego):





I jak Wam się podoba?:)

Nowość od Bell- Maskara Bomb Lashes.

Firma Bell wypuściła ostatnio nową maskarę do rzęs, na którą mam ogromną chrapkę!
Jest to Bomb Lashes Maximum Volume Mascara Carbon Black.


Jest to tusz do rzęs nowej generacji! Zawdzięcza swoje działanie aktywnym składnikom – roślinnym komórkom macierzystym Phyto – Energy Cells, stymulującym rzęsy do szybkiego wzrostu. Wyposażony w nowoczesną szczoteczkę Flexi-Bomb Brush o obłym kształcie ( przypomina mi troszkę szczotę od One by One Maybelline), spektakularnie modelującą, wydłużającą i pogrubiającą rzęsy. Za bombowy efekt makijażu oczu odpowiada także perfekcyjna, delikatna formuła kosmetyku. Kruczoczarna, doskonale i na dłuuuugo przylegająca do pojedynczych rzęs. Nie rozmazuje się, pozostawia nieestetycznych grudek.

Czyli za ok 14,00 zł otrzymujemy tusz, który pogrubi, rozdzieli, wydłuży rzęsy, a do tego sprawi, że będą szybciej rosły.Brzmi kusząco.
Nie mam doświadczenia z maskarami Bell, ale jak tą dorwę, to na pewno wypróbuję.
Co sądzicie?

Miętowo mi:)

Kochani wyobraźcie sobie, że to mój 100 post. Miło mi, że blog się rozwija, że ma coraz więcej obserwatorów i że tu zaglądacie, bo bez Was nic by nie było:-)
Dotarło do mnie ostatnio, że naprawdę poważnie traktuję bloga i coraz bardziej przeszkadza mi kiepska jakość zdjęć mojego aparatu, dlatego zaczynam zbierać na porządny sprzęt!

Jestem już po gruntownych testach Maseczki Miętowej marki Synesis.
Dostałam ją w formie próbek, które starczyły mi do kilkukrotnej aplikacji.


Maska miętowa zawiera aż 10 doskonale skomponowanych, niezwykle oryginalnych składników aktywnych.

Wśród nich:
olejek miętowy, zieloną ziemię leczniczą (Grüne Heilerde), olej winogronowy, aloes, korę białej wierzby, olejek z jojoby, mech islandzki, witaminę E oraz babkę lancetowatą i olejek z pestek brzoskwini.

Maska miętowa to produkt silnie odżywczy, nawilżający i łagodząco-kojący. Kosmetyk ma także działanie liftingujące i przeciwzapalne, a mikroelementy w nim zawarte korzystnie wpływają na odtruwanie skóry. Maska ma orzeźwiający, wyraźnie miętowy zapach oraz bardzo przyjemną, gęstą, kremową konsystencję.

Skóra po zdjęciu Maski jest odżywiona, rozświetlona i zrelaksowana, a efekty widoczne natychmiast. Kosmetyk Synesis przeznaczony jest do intensywnego nawilżania wszystkich rodzajów skór. Dzięki regularnej aplikacji cera odzyskuje zdrowy blask.
(ze strony producenta).



Maska ma postać miętowo-zielonej, gęstej mazi. Miałam obawy, co do rozprowadzania jej na twarzy, ale aplikuje się ją zadziwiająco dobrze. Jest taka jakby satynowa, matowa, jednak nie zastyga na twarzy na kamień, w związku z czym łatwo ją precyzyjnie rozprowadzić.
Ma delikatny, miętowy zapach. Bardzo dobrze sprawdza się w upały- orzeźwia, odświeża i lekko chłodzi.
Jak wspomniałam- nie zastyga, tylko wysycha, tworząc matowy film, jednak ani trochę nie ściąga twarzy i nie powoduje dyskomfortu.



Ja nakładałam ją dość cienką warstwą, w związku z czym widoczna na zdjęciu próbka wystarczyła mi na dwa razy, ale można oczywiście nałożyć ją grubiej. Producent poleca także ją do stosowania czasem jako kremu nocnego, ale ja się na to nie odważyłam- obawiam się wybrudzić poduszkę, ale podejrzewam, że i w tej roli świetnie się sprawdzi.

Maseczka jest bardzo łatwa do zmycia, nie trzeba trzeć, wystarczy ochlapać twarz wodą i wszystko pięknie schodzi.



A co mamy po zmyciu maski? Odświeżoną, pełną blasku skórę. Pory są domknięte, skóra ładnie wygładzona i matowa. DO tego, mam wrażenie, jakby coś rozświetlało ją od środka:) Oczywiście domknięte pory nie utrzymują się długo, ale sądzę, że przy regularnym stosowaniu maseczki zauważymy widoczne efekty.

Jest to kolejny dobry produkt od Synesis, który mogę Wam szczerze polecić.

Balkonowe grillowanie.

Pogoda iście śródziemnomorska, żar się z nieba leje, nie chce się pichcić ani wymyślać.
A więc co na obiad?
Ja przeszukałam lodówkę i postanowiłam wrzucić wszystkie warzywa jakie znalazłam na grilla. DO tego kiełbaska, surowy ogórek i sos jogurtowo-majonezowo-czosnkowy i voila!
Prawdziwa uczta:)




Musowo od L'oreal? niekoniecznie

Skuszona reklamą, a jakże;) zakupiłam nową farbę w musie od L'oreal.
Jak wiecie, wcześniej bardzo polubiłam mus od Schwarzkopfa, a więc teraz postanowiłam wypróbować coś innego.
Wybrałam L'Oreal Sublime Mousse Golden Blonde 8.3, czyli Złocisty blond.


Zależało mi szczególnie na wyrównaniu odrostów z resztą włosów i nadaniu im ładnego, blond koloru. Moje włosy miały odcień spranego jasnego brązu z blond-mysimi odrostami ( w rzeczywistości troszkę mniej wpadające w rudość niż na zdjęciu).


Wiedziona doświadczenie,wiedziałam oczywiście, że włosy nie będą miały jasnego blondu, jak na opakowaniu, mimo, że na próbniku był to jeszcze jaśniejszy blond (dolny rząd, drugi od prawej):


Mimo to, spodziewałam się jednak JAKIEGOŚ blondu.
Ale o tym za chwilę.

Farba ma postać pianki, ma wygodny dozownik. Bardzo dobrze się ją rozprowadza na włosach, bardzo szybko i sprawnie. Jest wydajna, ja zużyłam połowę pojemnika na włosy do ramion, a wcale jej nie żałowałam.


W zasadzie na tym plusy się kończą. Trzymałam na włosach zgodnie z instrukcją 30min. Farba niestety śmierdzi, ma dość ostry zapach, mnie to bardzo przeszkadzało. Spłukuje się średnio, odżywka też nie jest jakaś rewelacyjna.
No ale najważniejsze- kolor. Tutaj rozczarowanie na całej linii. Jedynym plusem jest, że farba ładnie pokryła włosy, kolor nie jest płaski, wygląda naturalnie, odrosty są wyrównane z resztą włosów. Ale- baaaardzo odbiega od koloru na opakowaniu. W zasadzie jak dla mnie, z blondem on nie ma nic wspólnego, jest to brąz w czystej postaci, z rudawymi refleksami. Moje włosy są o wiele!!! ciemniejsze niż przed farbowaniem.
A do tego, zapach tej farby towarzyszył mi przez kilka dni, udało mi się go całkowicie pozbyć dopiero przy 3 myciu!
DO tego włosy nie są błyszczące, mam wrażenie, że farba je przesuszyła. Miałam nadzieję, że kolor wypierze się trochę i zjaśnieje, ale nie, jest dalej tak samo ciemny. W zasadzie pieniądze wyrzucone w błoto, farba nie zrobiła z moimi włosami nic, tylko je przyciemniła. Jestem bardzo niezadowolona, nie polecam.
Tutaj efekty w różnym świetle:




Kolor najbardziej oddaje pierwsze zdjęcie.

Pomarańczowo-odblaskowo

Dziś na tapecie lakier Vipery o przedłużonej trwałości.
Jest to nowość- lakier z serii Everlasting.
Według producenta:
* Innowacyjna formuła long life angażuje wszelkie pożądane atrybuty lakieru, przenosi na paznokieć trwały trendy kolor i nieprzemijający połysk
* Świetny pędzelek i aksamitna konsystencja pozwalają na gładką aplikację bez smug
*Optymalne krycie dwóch warstw lakieru
* Receptura eliminuje szkodliwe dla zdrowia substancje: toluen, kamforę, formaldehyd

Do wyboru mamy 33 odcienie w buteleczkach o pojemności 10ml. Jest to naprawdę sporo i nie sądzę, żeby udało mi się zużyć całość zanim lakier wyschnie, jednak jeśli malujecie paznokcie często, będzie w sam raz.

Ja jestem posiadaczką ocienia nr 222- w buteleczce jest to coś pomiędzy pomarańczem a różem.


Lakier ma wygodny pędzelek i konsystencje, dobrze się rozprowadza, nie tworzy smug. Do optymalnego krycia wystarczą dwie warstwy- przy jednej końcówki paznokci prześwitują.
Jeśli chodzi o trwałość- tutaj przeciętnie, na moich paznokciach trzymał się ok dwa dni. Plusem jest, że nie odpryskuje, tylko ściera się stopniowo z końcówek.
Lakier ma wykończenie półmatowe,z czasem robi się coraz bardziej matowy.
Lakier posiada w buteleczce kuleczkę, jest to bardzo wygodne- zapobiega gęstnieniu lakiery i łatwo go wymieszać przed użyciem. Bardzo lubię takie rozwiązanie.



Co do koloru- jest bardzo odważny, idealny na lato. Widać go z daleka i naprawdę zwraca uwagę:) Ja jednak nie lubię aż tak krzykliwych kolorów na dłoniach, dlatego u mnie sprawdził się idealnie na stopy;)Zdjęcia, mimo że nieostre, dość dobrze oddają kolor, nie oddają jedynie tego rażącego efektu:)
Ogólna moja ocena tego produktu to 4/5, lakier bez żadnych większych wad, mógłby jedynie troszkę dłużej się trzymać.
DO tego cena zdecydowanie na plus.

Kredka do oczu Vipera.

Krótka, acz rzetelna recenzja kredki do oczu Vipery z serii Ikebana.
Krótka- bo i produkt dobry więc nie ma co się rozpisywać:)

Dostałam do testów kolor nr 254 Ocean. Jest to bardzo ciemny granat- nie udało mi się niestety tego uchwycić na zdjęciu i kolor wygląda jak czarny.
Sama kredka cieszy oko- pokryta jest białymi, kojarzącymi się ze sztuką ludową ornamentami.






Kredka jest drewniana, z plastikową zakrętką. Trzeba ją ostrzyć- co dla jednych jest plusem dla innych minusem. Mnie to akurat obojętne.

Najważniejsze, czego ja wymagam od kredki to trwałość. Tutaj produkt ten spisuje się bardzo dobrze, nie rozmazuje się , nie odbija, wytrzymuje na powiece od rana do wieczora.

Druga rzecz bardzo ważna dla mnie, to komfort używania. Kredka nie może być za miękka- bo się rozmazuje, ani za twarda- bo wtedy ciężko się jej używa i drażni powiekę.
Kredka Vipery ma idealna twardość- nie zostawia grubej warstwy, w zależności od siły nacisku (i stopnia zatemperowania) możemy uzyskać cieniutką i ostrą, bądź grubą i miękką kreskę.



Co jest fajne- bardzo łatwo jest ją rozetrzeć, aby otrzymać efekt smoky eyes.
Ja jestem na TAK:)


Tanie i dobre- bloker Ziaja.

Długo poszukiwałam czegoś, co pozwoliłoby mi zachować suche pachy w stresujących sytuacjach i wtedy, kiedy temperatura idzie w górę.
Większość antyperspirantów drogeryjnych się nie sprawdziła. Ze wszystkich wypróbowanych, a było ich sporo, najlepiej radził sobie mineralny Garnier...dla mężczyzn:)
Mimo to, nadal odczuwałam dyskomfort.
Naczytałam sie trochę o blokerach, ale cena tych popularnych aptecznych specyfików jest dość wysoka.
Aż trafiłam na Ziaję. Nabyłam go w sieciowej aptece, za 6,90.


Co mówi producent?

Regulator pocenia - działanie blokujące: skutecznie redukuje nadmierne pocenie. Ogranicza wydzielanie potu i przykrego zapachu. Zapewnia długotrwałe uczucie świeżości.
Nie zawiera parabenów, alkoholu i barwników. Bez zapachu. Nie pozostawia śladów na ubraniu.

Skład:
Aqua, Aluminium Chloride, Glycerin, Hydroxyethylcellulose, Potassium Sorbate.

Otrzymujemy 60ml w bardzo poręcznej buteleczce. Kulka działa sprawnie, nie zacina się , nabiera odpowiednią ilość produktu. Preparat stosujemy początkowo przez 2 - 3 dni na noc, na czystą i suchą skórę pod pachami. Następnie stosujemy 1 - 2 razy w tygodniu, przez co bloker jest bardzo wydajny. Nie należy aplikować preparatu na skórę podrażnioną i po depilacji.

Na początku nie chciało mi się wierzyć- jak to, posmaruje się 2 razy w tygodniu i nie będę się pocić? No way!
A tu niespodzianka- bloker spisuje się znakomicie.
Kosmetyk jest całkowicie bezzapachowy, więc nie kłóci się z balsamem/perfumami. Jednakże trzeba mu dać chwilę na wyschnięcie- dość długo się wchłania. Mam suche pachy, brak nieprzyjemnego zapachu, brak żółtych plam na białych ubraniach. Rewelacja.
Nie wymagajmy jednak cudów- przy intensywnym treningu na siłowni czy przy temperaturze 30 stopni, czuję jednak lekką wilgoć pod pachami, ale naprawdę bez porównania do wcześniejszych stanów.
Również mój mężczyzna, mający problemy głównie z żółtymi plamami na białych koszulach i obfitym poceniem wypróbował ten kosmetyk i nie może mu nic zarzucić.

Jedyną wadą tego produktu jest jego dostępność i dość nieprzyjemne uczucie zaraz po aplikacji- swędzi:) Ale warto się chwilę pomęczyć.

Maska do włosów Organique.

Kolej na recenzje maski do włosów Organique z serii Anti-Age.
Jest to zdecydowanie mój ulubiony produkt z dotychczas testowanych.

Linia Anti-Age oparta jest na odmładzających właściwościach oleju arganowego, winogronowego i ekstraktu z perły. Pięknie pachnąca soczystymi winogronami linia polecana jest zwłaszcza dla skóry i włosów wymagających odbudowy, odmłodzenia i ulastycznienia.

Maska do włosów Anti-Age przeznaczona jest szczególnie do włosów farbowanych i zniszczonych zabiegami fryzjerskimi. Oparta na innowacyjnej formule, dostarcza włosom blasku, wzmocnienia i ochrony, nie powodując ich przeciążenia. Tworzy na włosach regenerujący, jedwabisty okład.
Oleje arganowy i winogronowy intensywnie odżywiają korzeń włosa oraz działają przeciwstarzeniowo.
Dzięki połączeniu działania jedwabiu i perły, maska odbudowuje, wygładza łodygi włosów nadając im połysk, miękkość, piękny i zdrowy wygląd. Bogata w witaminy i mikroelementy perła działa ponadto jak naturalny filtr UV, chroniąc kolor i zapobiegając przesuszeniu włosów.


Maska zamknieta jest w metalowym opakowaniu. Na początku byłam zszokowana ilością- 150ml. Pomyślałam sobie, że pewnie starczy mi na kilka razy, ale o dziwo, maska jest gęsta, bardzo wydajna- malutka ilość starczy żeby pokryć całe włosy. Stosowana raz, dwa razy w tygodniu starczy na długo.




Zapach w opakowaniu jest bardzo intensywny i średnio mi się podoba, natomiast na włosach delikatnieje, a po spłukaniu włosy pachną naprawdę ładnie i świeżo.

Ale teraz najważniejsze- działanie. Włosy po użyciu są miękkie, odżywione, doskonale się rozczesują. Wyglądają na odżywione i nawilżone, co powoduje, że pięknie się błyszczą. Ja mam włosy bardzo, suche, puszące się i kręcone. Ta maska dyscyplinuje je i zbija w ładne kółeczka. Nie ma napuszonej szopy:)
A do tego nie obciąża włosów i dobrze się spłukuje.

No i jak zwykle plus za skład bez parabenów i innych ostrych środków chemicznych: