Witajcie kochane, wiem że zaniedbuję bloga, ale jeszcze do końca się tutaj nie ogarnęłam:)
Jutro mija 6 tydzień, jak tu jestem. Powoli, powoli się zadomawiam, chociaż muszę przyznać, że jest dość ciężko.
Spotkałam do tej pory bardzo wielu miłych ludzi, Irlandczycy są przyjaźnie nastawieni, uprzejmi, zagadują.
Jednak jest tu wiele rzeczy tak różnych od tego co znam, do których trzeba się przyzwyczaić.
Do szału doprowadza mnie na przykład tutejsza komunikacja miejska. W weekendy cokolwiek zaczyna jeżdzić bardzo późno, np w niedzielę tramwaj zaczyna jeździć od godz 7 rano (a są tu tylko dwie linie, a więc niewielu ludzi tak naprawdę ma dostęp do tramwaju), a w niektórych miejscach autobusy zaczynają kursy około 10:00 rano! Jak nie masz samochodu a pracujesz w weekendy, to pozostają Ci taksówki, które tanie nie są.
Druga sprawa- autobusy. Nie cierpię nimi jeździć! Nie ma wypisanej trasy, przystanki nie są oznakowane, jeśli nie znasz miejsa gdzie wysiadasz to koniec- pozostaje Ci tylko poprosić kierowcę, żeby powiedział, gdzie wysiąść.
Jedzenie- wszystko jest kwaśne! Oni tutaj uwielbiają ocet i dodają go do wszystkiego. Kupiłam chociażby majonez- kwaśny. Keczup- kwaśny. Ale frytki z octem i chipsy o smaku soli i octu muszę przyznać, że uwielbiam:)
Co mnie również zaskoczyło? To, że Irlandia jest taka piękna. Niesamowite krajobrazy, widoki i zieleń przez cały rok. I to, że mieszkając w Dublinie jak mam ochotę znaleźć się w górach to hop- jestem, mam ochotę pojechać nad morze- godzina drogi i jestem. A mam wrażenie, że Dublińczycy tego zupełnie nie doceniają:)
Kilka fotek: