Pages

Lakier Essence You Belong To Me.

Dorwałam ostatnio w mojej małej rodzinnej mieścinie Essencowe nowości (nie wszystkie niestety) i w moje łapki wpadł m.in. lakier Color&Go o wdzięcznej nazwie You Belong To Me.


Skusił mnie pięknym, świeżym kolorkiem, podchodzącym po idealną, szukaną przeze mnie miętę. Więc jak tylko zmyłam Barbre z paznokci, wysmarowałam się tym. I co? No i nic, nieco się rozczarowałam. Maluje się dobrze, wystarczy jedna warstwa. Ale po pomalowaniu znika gdzieś ten miętowy odcień i zostaje czysty błękit. Czasem jak spojrzę pod innym kątem to wydaje mi się, że dostrzegam miętowe tony, ale to chyba bardziej moje życzenie.



Mimo to kolor jest całkiem ładny, taki letni:) Lakier jest bezdrobinkowy, błyszczący. Niestety, wczoraj malowałam, na bazę, dzisiaj już mam odpryski i nadaje się on do zmycia. Oj nie jestem zadowolona z tego zakupu..


A tak a propos lakierów- na blogu Urbanka można wygrać lakiery Essie. Szczególnie jeden z nich jest moim obiektem pożądania! Po więcej szczegółów zapraszam na jej bloga- KLIK!

Lakier Colour Alike Caffee Macchiato.

Witajcie, jak tam po świętach? Ja się wynudziłam za wszystkie czasy! W przyszłym roku chyba spędzę je zupełnie inaczej:)

Dzisiaj mam dla Was pierwszy z trzech zakupionych przeze mnie lakierów od Barbry- nr 12 Caffee Macchiato (ten po środku):


Potrzebowałam jakiegoś nudowego kolorku, który idealnie nadawał by się do pracy. I trafiłam w dziesiątkę!


Lakier ma piękny, cielisty kolorek. Jest beżowy, taki "skórny", cielisty, jedna ja odnajduję w nim troszkę różowych tonów. Na pierwszy rzut oka jest bezdrobinkowy, jednak w słoncu, gdy się przyjrzę, pięknie się mieni. Jest błyszczący, ale nie za bardzo, powiedziałabym, że w średnim stopniu. Idealny dyskretny, nierzucający się w oczu, elegancki.


Aplikacja bardzo łatwa, nie smuży, ma idealną konsystencje. Na zdjęciu mam dwie warstwy, chociaż już jedna ładnie kryje. Jeśli chodzi o trwałość, jestem naprawdę w szoku! Nałożyłam na bazę w środę, a dzisiaj jest starty trochę na końcówkach.Czyli prawie tydzień! Ostatnio wszystkie lakiery trzymają się góra dwa dni,dlatego jestem naprawdę miło zaskoczona. Już się nię mogę doczekać, żeby wypróbować następne:)

edit: oj jak bardzo sie pomylilam:) na zdjęciu mam jedną warstwę, przypomnialo mi się, ze po zrobieniu zdjec domalowywałam drugą. dwie warstwy kryją idealnie.

Wesołych Świąt!

Wszystkim obecnym i przyszłym Czytelniczkom

(a może i Czytelnikom?)

mojego bloga,

życzę wesołych, ciepłych i rodzinnych Świąt!


Just arrived!

Tak na szybko i gorąco chciałam wrzucić, co ostatnio do mnie przyleciało w osobie Pana Listonosza (prócz maskary) i o czym w najbliższym czasie będzie na blogu:


Jak tylko wróce do domu po świętach to zabieram się za malowanie, testowanie i recenzowanie. Nie mogę się doczekać:)

Wyniki mini rozdania.

O jeden dzień spóźnione- przypomnialo mi się wczoraj w nocy, więc dziś czym prędzej zrobiłam losowanie .
Otóż próbki pączkowego zapachu trafiają do:


Kosmetykomania!

oraz


JeanneInes !

Gratuluję zwyciężczyniom i proszę o przesłanie adresów do wysyłki na mail, który znajdziecie po prawej stronie.

Hit czy kit? Preparaty Lovely.

Postanowiłam wprowadzić nowy cykl "Hit czy kit". Mam zamiar wziąć pod lupę popularne produkty, na które zrobiła się moda i które dużo osób posiada, a równie dużo chce posiadać z tych czy innych względów.
Dzisiaj na tapecie preparaty do paznokci Lovely, firmy Wibo.

Przyznam się, że póki co wypróbowałam dwa:
słynne serum wzmacniające z wapniem i wit. C oraz utwardzacz.
Serum:
Zawiera kompleks wyciągów z wiśni egzotycznej z zachodnich Indii i wapnia zamkniętych w kapsułkach liposomów. Wiśnia egzotyczna jest bogatym źródłem wit. C, A i F, która stymuluje regenerację komórek i syntezę kolagenu.


W internecie krąży powyższe zdjęcie, w rzeczywistości jednak serum ma ślicznie różowy kolor. Ma gęstą, galaretkowatą konsystencje, dzięki czemu nie rozlewa się i nie spływa z paznokci. Dość szybko się wchłania.Ma wygodny pędzelek, jest łatwa w aplikacji i wydajna. A co najważniejsze: działa! Mam wrażenie, że nawilża paznokcie ( i skórki!), a po użyciu są takie...jakby wygładzone. Na dłuższą metę potrafi doprowadzić do zadowalającego stanu zniszczone paznokcie.
Jednakże preparat wyparowuje z buteleczki- kiedyś zapomniałam, że go mam i znalazłam po ok. 2-3 miesiącach. Jakież moje zdziwienie było, kiedy w buteleczce nie znalazłam ani kropelki!Ale kupiłam drugie opakowanie, co jest najlepszą rekomendacją.
No i jest tani, co najbardziej lubię- ok 8zł.

Drugi preparat, który aktualnie używam, to utwardzacz do paznokci.
Pielęgnuje słabe, rozdwajające się paznokcie dzięki silikonowej powłoce, która chroni płytkę paznokcia przed niebezpieczeństwami dnia codziennego. Zawiera proteiny m.in. keratynę, przyśpieszającą regenerację paznokcia. Stosowany na lakier przedłuża jego trwałość.


Ten preparat służy mi głównie jako baza pod lakier i w tej opcji spisuje się znakomicie. Działa trochę jak lakier- nie wchłania się, tylko zostawia delikatną, półmatową warstewkę. Lakier trzyma się na nim dobrze, nie barwi płytki paznokcia, łatwo się zmywa. CO więcej, preparat możemy też zastosować na lakier- przedłuża wtedy jego trwałość, chociaż szczerze mówiąc, nie widzę różnicy. Jeśli chodzi o działanie, to faktycznie mam wrażenie, że paznokcie nie niszczą się od lakieru tak bardzo jak wcześniej. Można też stosować solo, wtedy jednak dość szybko się ściera.
Kosztuje też około 8 zł.

W ofercie jest jeszcze mnóstwo innych preparatów,ja na pewno je wypróbuje, obecnie mam chętkę na ten, który daje efekt sztucznych paznokci:)

Mój werdykt : HIT!

Marion Termoochrona

Tak, tak, wiem , że już Was zanudzam, ale mam dla Was kolejny raz recenzje kosmetyku Marion.
Chyba niedługo stanie się to moja ulubiona firma:)

Mgiełka termoochronna chroniąca włosy przed działaniem wysokiej temperatury Marion.


Jest to kosmetyk do stosowania z suszarką lub prostownicą.
Moje keratynowe prostowanie powoli zaczyna schodzić i muszę doprostowywać niektóe pasma włosów. Postanowiłam jednak zakupić jakiś kosmetyk ochronny i padło na ten.

Co obiecuje producent?


Mgiełka bez spłukiwania stworzona została specjalnie do ochrony włosów narażonych na działanie wysokiej temperatury podczas używania suszarki, prostownicy lub lokówki. Unikalna formuła zawiera kopolimery, które pozostawiają na włosach specjalny film zabezpieczający włosy przed wysuszeniem, dzięki czemu stają się one mocniejsze, sprężyste i są łatwiejsze do modelowania.
- włosy są miękkie i elastyczne
- nadaje im zdrowy wygląd i aksamitny połysk
- zapobiega puszeniu i elektryzowaniu się włosów.
Aby wzmocnić termoochronne działanie , stosować wraz z mleczkiem chroniącym włosy przed działaniem wysokiej temperatury z serii termo-ochorona.

Co ja na to?

Żeby ocenić właściwości ochronne musiałabym stosować ją dłużej, wiadomo jednak,że cudów nie ma i włosy na pewno trochę się niszczą.
Jednakże efekty prostowania są dla mnie bardzo zadowalające: prostownica sunie gładko po włosach ( a mam niestety taki model, który czasem szarpie włosy, z tą mgiełką tego nie ma), wygładza włosy, ale ich nie obciąża. Nie zauważyłam, żeby szybciej się przetłuszczały. Do tego niesamowicie się błyszczą! Mamy mgiełkę termoochronną i nabłyszczacz w jednym:)
Zapach piękny, intensywny po rozpyleniu, ale nie utrzymuje się zbyt długo, co jest plusem, bo nie kłóci się z perfumami. Włosy są jedwabiście miękkie i gładkie.
I do tego oczywiście cena- ja kupiłam za 7,99, 150ml! Wydajność podobna jak w innych tego typu kosmetykach, czyli przeciętna.

Jest też serum i mleczko z tej serii, podejrzewam, że wszystkie trzy kosmetyki tworzą trio nie do pokonania. Ale niestety nie udało mi się ich dostać.


No i właśnie- znów jedyna wada tego produktu, to jego dostępność. Tradycyjnie- małe, osiedlowe drogerie i paradoksalnie, większa szansa dostać ją w małych miastach, niż w dużych. Ja w tego typu kosmetyki zawsze zaopatruję się w mojej rodzinnej miejscowości:-)
Mimo to polujcie, bo warto!

Baza pod cienie Hean.

Niedawno w moje łapki wpadła nowość od Hean- baza pod cienie Stay On.


Jest to mój pierwszy tego typu kosmetyk, dlatego nie mam porównania.
Ale co nie co moge już powiedzieć.
Jak każda baza, ta obiecuje wzmocnienie koloru cieni i przedłużenie ich trwałości.
I z czystym sumieniem moge napisać, że ze swojej obietnicy producent wywiązał się znakomicie.
Baza ma miękką konsystencję, łatwa w aplikacji. Dobrze się rozsmarowuje na powiece i jest niewidoczna.
Cienie mają wzmocniony kolor i trzymają się naprawdę od rana do wieczora, nie osypują się, bez poprawek!



Przez miękką konsystencje nie trzeba nabierać jej dużo, co sprawia, że starczy nam na długie miesiące stosowania. Ma dość intensywny zapach, znika on jednak po nałożeniu na powieki.
A do tego jest taniutka- ja zapłaciłam 12zł, co np w porównaniu z bazą Artdeco jest śmiesznie mało.
Tym bardziej, że spełnia swoje zadanie, więc czegóż chcieć więcej?

Ma tylko jedną wadę- jak większość polskich kosmetyków jest dość trudno dostępna. Ale jak już uda się Wam ją dorwać- polecam.

Zmiana.

Dziękuję Wam kochane za sugestie odnośnie wyglądu bloga:) sama jakiś czas temu doszłam do wniosku, że jest zbyt pstrokato, i tadam! mam nadzieję, że teraz już lepiej.

Ale oczywiście rozdanko nadal otwarte i nadal czekam na wszelkie Wasze opinie!

Coś słodkiego + bardzo mini rozdanie.

Ostatnio naszła mnie ochota na dosłodzenie się.
I mimo, że tłusty czwartek już dawno za nami, padło na pączki. Takie prawdziwe, z konfiturą różaną, posypane cukrem pudrem. I to padło na pączki bardzo dietetyczne, na które może pozwolić sobie każdy, nawet będący na bardzo restrykcyjnej diecie.
Padło na pączki w płynie:-) a właściwie to co w środku czyli pączkową różaną konfiturę.

Zapomniany troszeczkę zapach Christiana Lacroix Tumulte.
Zapach bardzo kontrowersyjny, z rodzaju tych, co to się kocha albo nienawidzi. Szczerze mówiąc nie znam nikogo, kto by nim kiedykolwiek pachniał. Ja sama nabyłam go bardzo dawno temu skuszona obietnica zapachu różanej konfitury i przepiękną buteleczką. Zapach jest bardzo słodki, i owszem, czuć w nim róże, ale to są inne róże niż znacie;) Po takich różach cieknie ślinka i przychodzi ochota na coś słodkiego.


Niestety nie jestem w stanie go nosić, bo mogłoby mnie to zasłodzić na śmierć, ale lubię go czasem ponosić na nadgarstkach. Gdy ta polukrowana konfiturka troszeczkę wyparuje, dochodzi do głosu nutka kadzidlano- orientalna, która utrzymuje sie długie godziny.
Zapach jest oryginalny, pudrowy, na pewno nie jest to zwykła, banalna róża, ale róża, która pięknie i zaskakująco się rozwija i co ciekawe, na każdym inaczej.
Nuty zapachowe: zielona mandarynka, woda różana, heliotrop, polna róża, piżmo.

I tutaj mam dla Was prezent- próbka tych perfum z mojej prywatnej flaszeczki widocznej poniżej. A co trzeba zrobić?

Po pierwsze- być publicznym obserwatorem mojego bloga.

Po drugie - w najbliższym czasie zmieni się trochę szata graficzna bloga, chcę, żeby był bardziej przyjazny, bardziej przejrzysty i w ogóle dla Was! dlatego drugą rzeczą, jest napisanie w komentarzu o tym, co wg Was powinno się znaleźć na blogu, co się zmienić, co jest ok a co nie, o czym chciałybyście przeczytać, czego więcej a czego mniej. Wszelkie komentarze będą dla mnie bardzo cenne!

Nie trzeba umieszczać informacji na swoim blogu, chociaż byłoby mi bardzo miło:)

To bardzo mini rozdanie potrwa do 20 kwietnia, po czym wylosuje 2 osoby, którym z przyjemnością wyślę te słodkości oraz jakieś próbeczki pięlegnacyjne z mojego zbioru.

Sama jestem ciekawa, czy pokochacie ten zapach czy znienawidzicie?

Nowości zapachowe.

Pisałam Wam już kiedyś o mojej miłości do perfum Thierrego Muglera.
Oto co przygotował on na wiosnę/ lato 2011.

Thierry Mugler Alien Sunessence Edition Limitee 2011 Or d`Ambre


Zapach ten inspirowany jest promieniami słońca, co widać wyraźnie w designie flakonu.
Flakon jest świetlisty, promienny, mieni się blaskiem złota, pomarańczy i różu
Sam zapach bazuje na trzech głównych akordach: kwiatowym, owocowym i ambrowym, i tak jak butelja, ma być promienny i świetlisty.
Otwierają go owocowe, orzeźwiające nuty, które mają być energizujące niczym promienie słoneczne. Sercem zapachu są nuty egzotyczne- wanilia i orchidea. Ambrowa baza ociepla zapach, co znów przywodzi słoneczne skojarzenia.


Nuty:
Top notes: kiwi, tonic
Heart notes: vanilla, Stanhopea orchid
Base notes: amber, woodsy accord

Perfumy mają być dostępne od początku kwietnia w limitowanej pojemności 60ml.

Angel Sunessence Ocean d'Argent

Kolejna letnia odsłona kilera Angela.


Zapach ma być kombinacją krystalicznego, chłodnego oceanu i gorącego lata. wszystko to na klasycznej "angelowej" bazie.
Otwiera go świeża, owocowa nuta kumkwatu, by potem przejść w słone akordy morskiej soli, a wszystko to na klasycznej waniliowo-paczulowej "angelowej" bazie.



Nuty:
Top notes: kumquat
Heart: sea salt blossom
Base: vanilla, patchouli

Zapach dostępny razem z Alienen w kwietniu, w pojemności 50ml.

Nie mam jeszcze informacji o polskich cenach, ale znając nasze perfumerie będą zatrważające.
Jako fanka zarówno Aliena jak i Angela i posiadaczka obu, obawiam się, że to będą kolejne moje muszmiecie...

Nie mogę się doczekać, żeby je przetestować, a Wy?

Z ostatniej chwili- okazja

Wróciłam parę minut temu z Rossmanna i chcę się czym prędzej z Wami podzielić okazyjnym zakupem:
otóż moim łupem stał się Jogurtowy mus do ciała Beauty Milky od Bielendy.


Zawsze chciałam go nabyć, ale nie wiedzieć czemu, przegrywał z innymi balsamami, mimo, że ma moją ulubioną konsystencje musu.
Zawiera :
- mleko kozie - naturalny srodek odmładzający, odżywia i nawilża skórę, nadaje jej delikatność, gładkość i miękkość;
opóźnia procesy starzenia się skóry, zwiększa elastyczność i utrzymuje jej naturalne pH.
- wapń, fosfor, magnez, cynk oraz witaminy A, C i D;
- mleczko bawełniane - zapewnia długotrwałe nawilżenie i odżywienie skóry, wygładza i regeneruje naskórek.


I nie byłoby nic dziwnego w tym, że go kupiłam gdyby nie to, że chyba jest wycofywany i w Rossmannie widnieje w cenie na do widzenia, uwaga, uwaga- 5,83zł:-)
(normalnie kosztował coś ok 12-15zł). W związku z czym nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, że go kupiłam, mimo, iż mam otwarte dwa produkty do ciała:)
I w zasadzie nie rozczarowałam się, sprawdziłam tak na szybko jak się sprawuje i moje spostrzeżenia:
-konsystencja super, jogurtowo-musowa, ładnie się rozsmarowuje i wchłania
-zapach! jak budyń waniliowo-śmietankowy, tak apetyczna, że cieknie mi ślinka
- a do tego zapach utrzymuje się na skórze przynajmniej godzinę, bo od godziny mam go na ręce i się slinię:)
Jestem na TAK!

A więc moje drogie, pędem do Rossa skorzystać z okazji!

Edit:
moje spostrzeżenia po wymazianiu się wczoraj po wieczornej kąpieli: nawilżenie zadowalające, aplikacja super, rozprowadza się świetnie, zapach utrzymuje się długo, ale okazało się że w trakcie nakładania i krótko po jest dla mnie jednak zbyt intensywny. Za to rano był jeszcze wyczuwalny, nie było podrażnienia skóry ani żadnych niespodzianek, także zakup udany:)

Peeling Ziaja.

To kolejny kosmetyk z ukochanej przeze mnie serii Sopot SPA firmy Ziaja.
I kolejny udany.


Jest to peeling myjący, w związku z czym ja używam go 2-3 razy w tygodniu. Jest zdecydowanie drobnoziarnisty, ma malutkie niebieskie mikrogranulki, dosyć ostre, nie tak ostre jednak jak w peelingach gruboziarnistych- zwolenniczki mocnego tarcia mogą się troszkę zawieść:)Mimo to swoje zadanie spełnia znakomicie- skóra po użyciu jest gładka i miękka, trzeba jednak użyć balsamu, bo peeling sam w sobie nie nawilża.
Opakowanie plastikowe, estetyczne i wygodne (wybaczcie resztki ochronnej folii:) )


W swoim składzie zawiera:
# Solanka sopocka - Solanka sopocka - wypływa samoistnie z głębokości 800 m ze Zdroju św. Wojciecha w Sopocie. Posiada unikalne właściwości lecznicze wykorzystywane w hydroterapii, kosmetologii i medycynie naturalnej. Sopocka solanka mineralizuje organizm przez skórę. Wpływa na efektywne nawilżenie i elastyczność, doskonale zmiękcza naskórek oraz skutecznie poprawia kondycję skóry.
# Hydro-retinol - niebieska alga z jeziora Klamath w stanie Oregon, bogata w składnik przeciwzmarszczkowy A-Retinol, najaktywniejszą postać wit.A. Zawiera proteiny, aminokwasy, witaminy z grupy B, C i E oraz kompleksy minerałów. Skutecznie odżywia i wygładza skórę, zmniejsza głębokość zmarszczek oraz zapobiega ich powstawaniu. Przywraca skórze jędrność i elastyczność.
# Alga Porphyra umbilicalis (Alga Nori) - źródło oligoelementów, protein i polisacharydów. Intensywnie nawilża, głęboko i trwale wiąże wodę. Tworzy na skórze delikatny film ochronny i zapobiega nadmiernej utracie wilgoci.
# Alga Laminaria digitata - alga brunatnica, bogata w potas, jod i sole mineralne. Stymuluje syntezę ATP - naturalnego nośnika energii, w efekcie reguluje trzy podstawowe funkcje skóry: odżywczą, ochronną i nawilżającą. Wzmacnia włókna elastyny i kolagenu oraz spowalnia procesy starzenia się skóry.
# Alga Enteromorpha compressa - bogaty w substancje aktywne ekstrakt z zielenicy Enteromorpha compressa. Zawiera aminokwasy, białka, witaminy z grupy B oraz witaminy C i E. Usprawniając komunikację między naskórkiem a skórą właściwą wyraźnie zwiększa spoistość i sprężystość naskórka. Zapobiega wiotczeniu skóry oraz aktywnie wzmacnia jej strukturę.


Konsystencja jest lejąca, bardzo łatwo więc wydobyć go z opakowania, ale dość szybko za to znika. Zapach...uwielbiam go! Charakterystyczny dla całej serii Spa, bardzo odprężający i naprawdę przywodzi na myśl zabiegi w jakimś luksusowym SPA.


Podsumowując: zadania swoje spełnia, działanie oceniam 4/5, natomiast komfort stosowania na 6! Póki co jest moim ulubionym peelingiem do ciała:) No i jak zwykle u Ziai, jest taniutki, 200ml za ok 12zł.

Porównanie- Catrice vs. Kobo.

Dzisiaj mam dla Was porównanie dwóch podkładów matujących:
Kobo Matt Make up i Catrice Infinite Matt.
Wiele osób ma dylemat pomiędzy nimi, a ponieważ są w podobnej cenie, wybór wydaje się trudniejszy. Ja nie miałam problemu, bo wzięłam oba:)


Jeden i drugi podkład dostępny jest w Drogerii Natura.
Mam bladą cerę, mieszaną, ze skłonnością do błyszczenia, dlatego potrzebny mi był podkład który zmatuje skórę i nie spłynie od razu. Nie należę do ekstremalnych bladziochów, dlatego wybrałam kolory drugie w palecie: 020 Honey Beige Catrice i 102 Medium Beige Kobo.

Opakowanie
Tutaj zdecydowanie wygrywa Catrice. Posiada higieniczną pompkę, jest bardzo estetyczne, jakby ze szronionego szkła, wzorowane na Chanel.
Kobo natomiast to plastikowa "fiolka", bardzo trudno się wydobywa, trzeba dusić opakowanie, kompletna porażka będzie, jak zostanie resztka, bo podkład jest dość gęsty.Wtedy pozostanie tylko rozcinanie opakowania. Za to Kobo wygrywa pojemnościa - 40ml, Catrice- 30ml.


Komfort stosowania
Oba kosmetyki przyjemnie się nakłada, łatwo się rozsmarowują, mają gęstą, ale dość śliską konsystencje. Dość ładnie pachną,oba stapiają się ze skórą, nie tworząc maski,ale Catrice jest troszeczkę lżejszy.Oba są wydajne, chociaż wydaje mi się, że Kobo ciut bardziej. Remis.

Krycie
Tutaj lepszy jest Kobo, wyrównuje koloryt, ładnie ukrywa rozszerzone pory i drobne niedoskonałości. Catrice jedynie wyrównuje koloryt, w zasadzie nie kryje, dlatego będzie idealny do dość bezproblemowych cer. Na zdjęciu wydaje się, że Kobo jest ciemniejszy, jednak po rozprowadzeniu oba kolory są prawie identyczne.




Trwałość i efekt matujący
I tutaj znów dla mnie wygrywa Kobo. Producent obiecuje 12h matu, u mnie jest to jakieś 3-4, ale nie jest to płaski, idealny mat. Po tym czasie buzia zaczyna się świecić, mimo to podkład trzyma się jeszcze przez 1-2 godziny.
Catrice nie matuje mnie prawie wcale, jest to bardzo krótkotrwały efekt, co więcej, po godzinie mam wrażenie,że cały kosmetyk spłynął. Łatwo się ściera. A producent obiecuje trwałość 18h ! U obu trwałość i mat pozostawia wiele do życzenia.




Podsumowując:
U mnie wygrywa Kobo, mimo, że zdecydowanie nie jest to podkład idealny, a najchętniej przelałabym go do buteleczki Catrice.Za to Catrice stosuje w zasadzie tylko jak wychodzę gdzieś na chwilę:-) Zużyję pewnie oba, jednak nie zdecyduję się na ponowny zakup.

Mam nadzieję, że jeśli ktoś miał dylemat pomiędzy tymi dwoma kosmetykami, to troszeczkę pomogłam:))

Nowości- limitowanki Essence.

Jeszcze nie dotarła do nas wyczekiwana przeze mnie limitka Blossom, a już Essence zapowiada dwie kolejne.
Pierwsza z nich- you rock!

Wg producenta seria ma nam sie przydać w sezonie różnych festiwali i koncertów, gdzie będziemy szaleć i bawić się do białego rana. Seria ma się pojawić w sklepach na przełomie maja i czerwca, czyli wtedy, kiedy sezon festiwalowy ruszy pełną parą.
Znajdziemy w niej:

paletkę cieni i bazę pod cienie:


kredki do ust w dwóch kolorach


pięć kolorów lakierów do paznokci


spray odświeżający i poręczna szczotka z lusterkiem:



Druga limitowanka to meet_me@holografics.com

Jak sama nazwa mówi, motywem przewodnim będzie tutaj efekt holograficzny.
Znajdziemy go w cieniach:




linerach:


błyszczykach:


i lakierach:


Podobnie jak w innych seriach mamy tez dodatkowe gadżety: olejek do ciała i bransoletka:


O ile z pierwszej limitki nic specjalnie nie przypadło mi do gustu, to z holograficznej jestem bardzo ciekawa cieni i lakierów.

Ale jak znam nasze drogerie, długo sobie poczekamy...

Króliczkowo- niekosmetycznie.

Dzisiaj, z okazji pierwszego dnia kwietnia (wszak każda okazja jest dobra;)) ) nie będzie o kosmetykach.
Będzie za to obiecana dawno temu sesja mojego pięknotka, ma którego punkcie jestem już tak zwariowana, że chyba trzeba byłoby to leczyć;-)
Zresztą zobaczcie, jak go nie uwielbiać?










Każdy komplement przekażę zającowi,obiecuję! :)